Grzegorz Maliszewski, Bank Millennium: Mamy silny przyrost wydatków społecznych

– Dostrzegam szereg ryzyk, które, jeśli nie zostaną zaadresowane, będą podkopywały konkurencyjność polskiej gospodarki i tempo jej wzrostu – mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.

Publikacja: 15.09.2025 06:00

Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium

Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium

Foto: Parkiet TV

Obniżona perspektywa ratingu Polski przez agencję Fitch była dla pana zaskoczeniem?

I tak i nie. Trochę tak, ponieważ agencje ratingowe do tej pory rzadko dokonywały zmian. Ostatnia zmiana ratingu przez Fitch to 2007 r., Moody's 2002 r., S&P 2018 r. Wydawało się, że agencja będzie chciała jeszcze ugruntować swoją opinię przed dokonaniem modyfikacji.

A trochę nie, bo?

Bo biorąc pod uwagę dynamikę sytuacji w finansach publicznych i tempo narastania długu publicznego, to stawało się coraz bardziej naturalne.

Czy ta obniżona perspektywa cokolwiek zmienia? Rynek za bardzo się tym nie przejął.

Traktuję tę decyzję jako światło ostrzegawcze i żółtą kartkę dla rządu, żeby podjął działania mające na celu obniżenie deficytu i zmniejszenie tempa narastania długu publicznego.

Czytaj więcej

Agencja Fitch obniżyła perspektywę ratingu Polski do negatywnej

Obniżka perspektywy przyszła tydzień po publikacji projektu budżetu na przyszły rok. Zakłada on wyższą realizację deficytu sektora finansów publicznych w tym roku: 6,9 proc. PKB (wobec 5,5 proc. PKB w projekcie ustawy budżetu na ten rok). Po drugie, na przyszły rok planowany jest deficyt 6,5 proc.

Tak, a w planach średnioterminowych rządu były poziomy zdecydowanie niższe. To prawda, natomiast agencja Fitch zwróciła też uwagę na perspektywę 2027 r. i wyborów parlamentarnych. Z przeszłości wiemy, że rok wyborczy nie jest okresem, w którym rząd podejmuje wysiłek fiskalny, a tutaj może się to okazać potrzebne. Szczególnie istotne będzie ograniczenie tempa wzrostu wydatków, także tych o charakterze społecznym.

Reklama
Reklama

To, co jest szczególnie widoczne i to co przekłada się na wyższe deficyty, to właśnie silny wzrost wydatków. Jeśli spojrzymy na ostatnich pięć lat, to Polska jest w czołówce krajów, które najmocniej zwiększyły deficyt i wydatki sektora finansów publicznych, mierząc ich udziałem w PKB. Zauważmy, że poziom deficyt jaki osiągniemy w tym roku (6,9 proc. PKB) dotychczas notowany był w Polsce tylko w czasach kryzysów, jak wybuch pandemii COVID-19 (rok 2020) oraz skutki globalnego kryzysu finansowego w 2009-2010 r.

Mówimy nie tylko o wzmożonych wydatkach militarnych.

Mamy też silny przyrost wydatków społecznych, przeznaczanych najczęściej na finansowanie konsumpcji. One mają w dużej mierze charakter sztywny, bo trudno jest je ograniczyć w krótkim terminie. Wysoki udział wydatków sztywnych zmniejsza elastyczność polityki fiskalnej w sytuacji negatywnego szoku zewnętrznego.

Obniżka ratingu jest tuż za rogiem?

Myślę, że to dalsza perspektywa, nie najbliższych miesięcy. Tak jak mówiłem: agencje za często ratingów nie zmieniają i prawdopodobnie będą chciały ugruntować ocenę trendów średniookresowych. Uważam też, że bardziej istotna z punktu widzenia wiarygodności kredytowej będzie właśnie perspektywa 2027 r. Wówczas może też dojść do istotnych rozstrzygnięć na krajowej scenie politycznej. One mogą uwarunkować otoczenie prawno-instytucjonalne, wpływające też na ocenę perspektyw fiskalnych.

Dodatkowo pamiętajmy, że mamy cały czas solidnie rosnącą gospodarkę, niski deficyt na rachunku obrotu bieżących, wysokie rezerwy walutowe, niski dług zagraniczny. Wiele fundamentów gospodarki Polski wyróżnia nas pozytywnie. Niepokoi natomiast tempo narastania długu publicznego. To w coraz większym stopniu będzie obciążało budżet i kolejne pokolenia. Już w przyszłym roku koszty obsługi długu publicznego sięgną 90 miliardów złotych. Część tych wydatków mogłaby zostać poniesiona na cele, które np. poprawiają konkurencyjność gospodarki.

Czytaj więcej

Andrzej Domański: Powody decyzji Fitcha są jasne. To weta prezydenta Karola Nawrockiego

Jeżeli ktoś jeszcze wierzył np. we wzrost kwoty wolnej od PIT z 30 do 60 tys. zł, to wydaje się, że ta obniżona perspektywa to już ostateczny gwóźdź do trumny tej obietnicy, jak i jej podobnym, typu wyższy drugi próg podatkowy albo PIT 0 proc. dla rodzin z dwójką dzieci. No chyba że znajdziemy pokrycie np. w podwyżce VAT czy innych danin, ale na to chyba też nie ma szans.

W mojej ocenie nie ma przestrzeni na to, żeby te obietnice wprowadzać, acz jeszcze niedawno minister finansów mówił, że projekt podniesienia kwoty wolnej do 60 tys. zł będzie realizowany w przyszłym roku. Przypomnijmy, że będzie to rok przedwyborczy. Mam nadzieję, że jednak odpowiedzialność za finanse publiczne przeważy.

Reklama
Reklama

Z drugiej strony, miejmy świadomość uwarunkowań politycznych. Te mogą tworzyć podwyższoną presję, aby w pewnym zakresie te propozycje wprowadzić, nawet z negatywnymi skutkami dla finansów publicznych i dla potencjalnej oceny wiarygodności kredytowej.

Zwrócę też uwagę, że w najbliższych dwóch latach mamy perspektywę przyzwoitego wzrostu gospodarczego, jednak w mojej ocenie nie na tyle, aby pozwolić na wyrastanie z deficytu, na co liczy minister finansów. Prognozowany przez resort realny wzrost PKB 3,5 proc. w 2026 r. jest tylko nieznacznie wyższy od tempa wzrostu potencjalnego. O ile więc sytuacja makroekonomiczna sprzyja realizacji budżetu, to nie pozwala na to żeby wskaźniki fiskalne w radykalny sposób poprawiać bez podjęcia działań po stronie wydatków i dochodów.

Czytaj więcej

Sławomir Dudek, IFP: Projekt budżetu na 2026 r. jest ryzykowny, to jak taniec na linie

Prognozy mówią o dobrym wzroście PKB w tym i przyszłym roku, w okolicach 3,5 proc. r/r. Wiadomo: mamy silną konsumpcję prywatną, do tego dochodzi impuls inwestycyjny ze względu na napływ środków z KPO i nowej perspektywy unijnej. Czy ma pan natomiast obawy o kolejne lata?

Trendy dla polskiej gospodarki w dłuższym terminie w mojej ocenie wyglądają mniej optymistycznie. Dostrzegam szereg ryzyk, które, jeśli nie zostaną zaadresowane, będą podkopywały konkurencyjność gospodarki i tempo wzrostu.

Przede wszystkim to czynnik demograficzny. Spadek podaży pracy będzie powodował, że tempo wzrostu potencjalnego może spadać, szczególnie jeśli aktywność inwestycyjna polskich firm pozostanie obniżona. Nie da się bowiem tego ubytku nadrobić wyższą produktywnością pracy.

Gdzie widzi pan główne przyczyny tej obniżonej aktywności inwestycyjnej biznesu?

Na pewno nie pomaga niepewność związana z wojną w Ukrainie, z koniunkturą globalną (w tym recesja w Niemczech), z wojnami handlowymi. W ostatnich latach ta niepewność się kumuluje.

Reklama
Reklama

Do tego dodałbym brak spójnej i długoterminowej strategii rządu w zakresie wsparcia inwestycji i innowacji. Przez długi czas w polityce gospodarczej dominowała krótkoterminowa perspektywa, większa koncentracja na wsparciu konsumpcji, a niekoniecznie promocji inwestycji. Tutaj też dominował zresztą krótkoterminowy horyzont. Przykładem może być energetyka, gdzie przez długi czas mieliśmy zaniedbania. Ich skutki odczuliśmy po agresji Rosji na Ukrainę w 2022 r., kiedy silnie wzrosły ceny energii elektrycznej. Głównym rozwiązaniem problemu były środki finansowe, brakowało natomiast zachęt do podjęcia inwestycji.

Dodatkowo, mamy w Polsce wysoki odsetek przedsiębiorstw małych, mikroprzedsiębiorstw i jednoosobowych działalności. Tam aktywność inwestycyjna, a także produktywność, są relatywnie niższe niż w większych firmach. Tam też możliwości inwestycyjne są mniejsze, szczególnie w zakresie projektów inwestycyjnych, rozwojowych, czyli takich, które obarczone są większym ryzykiem.

A do takich można zaliczyć m.in. automatyzację, robotyzację czy sztuczną inteligencję.

Dokładnie. Nie pomaga też nieczytelność prawa. Tutaj świetny przykład to farmy wiatrowe: jak niestabilność i nieprzejrzystość prawa może podkopać skłonność do inwestycji w jakimś sektorze gospodarki. Wyraźnie to było widoczne także w momencie wprowadzania Polskiego Ładu.

Osłabiona aktywność inwestycyjna może się też wiązać z względnie krótkoterminową perspektywą strategii części firm zorientowanych na wyniki, kadencyjnością zarządów. To przekłada się na większe skupieni na krótko- lub średnioterminowych celach, niekoniecznie na długoterminowym rozwoju. To może ograniczać skłonność do podejmowania przede wszystkim innowacyjnych inwestycji, obarczonych większym ryzykiem i przynoszących skutki w dłuższym okresie.

W ostatnich latach jako czynnik obniżający aktywność inwestycyjną pojawiły się też wysokie stopy procentowe. W przypadku Polski nie nadawałbym mu jednak wysokiej rangi, ponieważ dominującym źródłem finansowania inwestycji są środki własne.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Budżet państwa w 2026 roku. Kto zyska, kto straci?

Mówił pan o niskiej skłonności szczególnie mniejszych biznesów do automatyzacji procesów czy robotyzacji. W tym kontekście chciałbym się zapytać jak patrzy pan na sytuację na polskim rynku pracy? Przeciętne zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw spada już od dwóch lat. W połączeniu z informacjami o spadającej liczbie wakatów, czy ofert pracy i medialnymi informacjami o zwolnieniach w różnych zakładach, można wysnuwać wniosek, że to emanacja pogorszenia sytuacji na rynku pracy. Ale jest też drugie możliwe wyjaśnienie: że to efekt zmian demograficznych i spadku liczby osób pracujących. A mniej ofert pracy to właśnie tego skutek, bo firmy wobec trudności z pozyskaniem wykwalifikowanych pracowników na rynku - w dodatku z żądaniami płacowymi mieszczącymi się w planowanym budżecie firmy - stawiają raczej na poprawę efektywności pracy.

Myślę, że mamy złożenie tych dwóch tendencji. Z jednej strony widzimy zmniejszenie zapotrzebowania na pracę ze strony przedsiębiorstw, szczególnie w przemyśle. Możemy to traktować jako pewne dostosowywanie się z opóźnieniem do słabszego wzrostu gospodarczego z ostatnich dwóch lat. Słabszego także w gospodarkach naszych partnerów handlowych, szczególnie w Niemczech.

Z drugiej strony, ograniczenia podażowe rzeczywiście mogą odgrywać rolę. Mimo że popyt na pracę jest obniżony, to w niektórych sektorach gospodarki, również w przemyśle, część firm ma problem z pozyskaniem wyspecjalizowanych pracowników. Redukcje następowały głównie wśród pracowników o niższych kompetencjach.

Czy "winny" jest tu dynamiczny wzrost kosztów pracy w Polsce w ostatnich latach - w połączeniu z aprecjacją złotego, co jeszcze silniej podnosi koszty zatrudnienia w Polsce dla firm zagranicznych, i jeszcze dodając do tego wyhamowanie napływu migrantów do Polski? Czy model rozwoju, który działał w ostatnich dziesięcioleciach, trochę się nam wyczerpuje i widzimy to też w zmianach na rynku pracy?

Zgadzam się: następuje zmiana źródeł przewag konkurencyjnych. Trudno jest ocenić w jakim stopniu obserwujemy to już teraz na rynku pracy, jednak w długookresowej perspektywie skutki dla gospodarki mogą być znaczące. Póki co, średnio rzecz biorąc, ciągle pod względem kosztów pracy Polska jest poniżej średniej europejskiej. Odstajemy też pod względem produktywności, której wzrost nie nadąża za silnym wzrostem płac, jaki notowany był w ostatnich latach.

Z tego też powodu szczególnie niepokojąca jest niska aktywność inwestycyjna firm w ostatnich latach. Firmy właśnie próbują odnaleźć się w tej rzeczywistości i przestawić się na nowy model, w którym już nie konkuruje się tylko niskim kosztem pracy i energii elektrycznej. Aby sprostać temu konieczne są jednak inwestycje w poprawę produktywności pracy, efektywności energetycznej i wyższej efektywności wykorzystania surowców.

Reklama
Reklama

To znaczy?

Jesteśmy na piątym miejscu od końca w Unii Europejskiej pod względem efektywności wykorzystania energii czy wykorzystania surowców. A to wysoka efektywność w tych obszarach będzie jednym ze źródeł konkurencyjności gospodarek w przyszłości.

W mojej ocenie skuteczna transformacja energetyczna to nie tylko dostęp do tańszej energii ze źródeł odnawialnych i bardziej stabilnych źródeł w postaci energetyki jądrowej. Bardzo ważne jest też zapewnienie wysokiej efektywności wykorzystania energii elektrycznej i surowców oraz odpowiednia gospodarka surowcami, szczególnie surowcami krytycznymi. Bez spójnej strategii w tych obszarach nie uda się skutecznie przeprowadzić transformacji energetycznej, technologicznej i ekologicznej, a w konsekwencji zbudować silnej i odpornej gospodarki.

Szczególnie w warunkach, kiedy dostęp do surowców też obarczony jest większym ryzykiem ze względu na łańcuchy dostaw.

Tak! Sporym wyzwaniem dla gospodarki polskiej, ale też europejskiej, jest zdywersyfikowanie źródeł zaopatrzenia surowców, ponieważ do tej pory dominuje kierunek z Chin. Zróżnicowanie łańcuchów dostaw jest ważne, choć niezwykle trudne. Dlatego też bardzo istotne jest zwiększenie nakładów na technologie ograniczające zużycie surowców oraz wzrost odzysku surowców i rozwój gospodarki i obiegu zamkniętym.

Transformacja energetyczna, elektromobilność, odnawialne źródła energii - to wszystko wymaga większego zapotrzebowania na surowce. To są elementy, które będą przesądzały o konkurencyjności gospodarki w długim terminie.

Tym bardziej mając na uwadze rosnący globalny protekcjonizm.

Nawet szerzej: globalny protekcjonizm i politykę surowcową głównych mocarstw jako narzędzie wywierania wpływu. Przykłady Rosji, Chin, również Stanów Zjednoczonych, pokazują, że dysponenci surowców krytycznych mają większą siłę przetargową w rozgrywkach geopolitycznych.

Reklama
Reklama

To, co w Polsce wstrzymuje transformację, to też m.in. niska świadomość ekologiczna. W tym aspekcie koniecznie są bardzo aktywne działania i budowanie świadomości, że ograniczanie emisji czy odchodzenie od konwencjonalnych źródeł energii to nie tylko ratowanie planety - choć to jest niezwykle ważne - ale też budowa odporności gospodarki. Aby wprowadzić rozwiązania przyjazne dla środowiska, przedsiębiorstwa muszą mieć przekonanie, że będą znajdowały poparcie w decyzjach zakupowych klientów. W tym aspekcie również potrzebna jest aktywna polityka rządu.

W jakim sensie?

Mam na myśli promowanie postaw, które są korzystne dla środowiska, ale jednocześnie przynoszą realne korzyści dla gospodarstw domowych. Budowanie przekonania, że oszczędzanie energii elektrycznej i cieplnej, recykling, korzystanie z transportu publicznego itd. to nie tylko troska o klimat, ale pożądane społecznie nawyki, które przynoszą korzyści dla każdego gospodarstwa domowego. Oczywiście powinna iść za tym przyjazna infrastruktura i regulacje. Problem wysokich cen energii elektrycznej w ostatnich latach pokazał, że narzędzie, po które najłatwiej sięgnąć, to wsparcie finansowe i mrożenie cen. To oczywiście też jest potrzebne, szczególnie dla osób o najniższych dochodach, ale ważne jest całościowe podejście do zmian, które będzie rozwiązywało problem, a nie tylko łagodziło jego skutki finansowe.

Grzegorz Maliszewski

Od 2011 r. główny ekonomista Banku Millennium. Doradzał Agencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju (UNCTAD) i jest wykładowcą gościnnym w Szkole Głównej Handlowej. Członek Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego i członek komitetu regionalnego Olimpiady Wiedzy Ekonomicznej. Autor licznych komentarzy i felietonów w mediach oraz współautor publikacji naukowych. Współautor raportu „Millennium Index – Regional Innovation Potential”, a także współautor i pomysłodawca Millennium Eco-Index, badającego potencjał ekoinnowacyjności w polskich regionach. Zwycięzca rankingu „Parkietu” na najlepszego ekonomistę 2014 roku. Znajdował się również na podium tego rankingu w kolejnych latach. Absolwent Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego.

Gospodarka krajowa
Tak ma się rozwijać Polska
Gospodarka krajowa
Będzie nowy wehikuł do finansowania obronności
Gospodarka krajowa
Żółta kartka od Fitch
Gospodarka krajowa
Andrzej Domański: Powody decyzji Fitcha są jasne. To weta prezydenta Karola Nawrockiego
Gospodarka krajowa
Agencja Fitch obniżyła perspektywę ratingu Polski do negatywnej
Gospodarka krajowa
Mrożenie cen energii elektrycznej ważnym czynnikiem dla RPP
Reklama
Reklama