W cywilizacji europejskiej ludzkie życie jest najwyższą wartością wykraczającą poza wszelkie skale. Mówimy często, że jest bezcenne. Nic dziwnego, że przeliczanie wartości życia na pieniądze uchodzi za obrazoburstwo. Kojarzy się z niewolnictwem, handlem ludzkimi organami i podobnymi praktykami, które są w naszej cywilizacji powszechnie potępiane. A jednak ekonomiści stale takich przeliczeń dokonują. I nie jest to przejaw ich bezduszności, tylko konieczność. Bez tego to administracja publiczna musiałaby podejmować bezduszne decyzje, na co przeznaczać ograniczone zasoby.
Lekarstwo gorsze od choroby
Ten delikatny temat naturalnie wypłynął w dobie pandemii. Gospodarki państw, które w celu zahamowania rozprzestrzeniania się Covid-19 wprowadziły daleko idące ograniczenia kontaktów społecznych, zostały niemal z dnia na dzień sparaliżowane. Ten stan rzeczy, jeśli będzie się utrzymywał, może dla nich oznaczać najgłębszą w czasach pokoju recesję. Przykładowo, ekonomiści z Capital Economics szacują, że trzy miesiące „zamknięcia" gospodarki strefy euro doprowadziłyby do spadku jej PKB w 2020 r. o 12 proc. Monachijski instytut Ifo wyliczył z kolei, że gospodarka Niemiec może skurczyć się nawet o ponad 20 proc. W przypadku USA czarne scenariusze zakładają spadek PKB w br. o nieco ponad 7 proc., w przypadku Polski zaś o około 6 proc. Wielu ekonomistów bije na alarm, że koszty tej gospodarczej katastrofy przewyższą korzyści z tytułu stłumienia epidemii. Poza środowiskiem ekonomistów takie stawianie sprawy budzi jednak etyczne wątpliwości. „Żaden Amerykanin nie powie: rozruszajmy gospodarkę kosztem ludzkiego życia. Żaden Amerykanin nie powie bowiem, jaka jest wartość życia" – grzmiał pod koniec marca gubernator stanu Nowy Jork Andrew Cuomo, apelując do Donalda Trumpa, aby nie spieszył się ze znoszeniem ograniczeń. Prezydent USA uważał wtedy, że należy dążyć do odmrożenia gospodarki przed świętami, bo – jak tłumaczył – lekarstwo na Covid-19 nie może być gorsze od choroby.
Wypowiedź Cuomo to dobra ilustracja tego, że niesmak, który budzą próby wyceniania ludzkiego życia, wynika zwykle z niezrozumienia, czemu ma to służyć i jak się to odbywa. Kto jak kto, ale gubernator Nowego Jorku powinien wiedzieć, że przy ograniczonych zasobach nie da się realizować jednocześnie wszelkich możliwych celów. Trzeba wybierać. W przypadku administracji publicznej ten wybór bardzo często ostatecznie dotyczy ludzkiego zdrowia lub życia. Gdy np. rząd zastanawia się nad ograniczeniem limitu prędkości w ruchu drogowym, zestawia oczekiwane korzyści w postaci mniejszej liczby wypadków i ich ofiar z kosztami takiej zmiany (np. wydłużeniem przeciętnego czasu dojazdu, wydatkami na nowe oznakowanie dróg i kampanią informacyjną, kosztami egzekwowania nowych przepisów itp.). Gdy z kolei rozważa zasadność uzupełnienia etykiet na produktach spożywczych o dodatkowe informacje, zestawia ze sobą wpływ tej regulacji na zdrowie konsumentów z kosztami dla producentów i sklepów. Te koszty tylko pozornie mają charakter finansowy. Pieniądze wydane przez administrację na jeden cel nie zostaną wydane na inny, potencjalnie taki, który uratowałby więcej ludzkich istnień. Dodatkowy czas zmarnowany na dojazdy oznacza dla kierowców i pasażerów utracony dochód i spadek jakości życia, co także ma konsekwencje zdrowotne. Koszty zmiany etykiet czy dodatkowych badań żywności oznaczają mniej pieniędzy na fundusz płac w przedsiębiorstwach, co może mieć przełożenie na szeroko rozumiany dobrostan. Ważąc na jednej szali ludzkie życie, a na drugiej finansowe koszty jego ochrony, ekonomiści po obu stronach mają życie. Pieniądz jest tu tylko wspólnym mianownikiem, jednostką obrachunkową. Celnie podsumował to w latach 70. XX w. Milton Friedman: „Nikt z nas nie akceptuje zasady, wedle której życie jednostki ma nieskończoną wartość. Na ochronę czyjegoś życia trzeba zmobilizować zasoby, a te skądś muszą pochodzić. Nie zgodzilibyśmy się na to, żeby milion ludzi umarło z głodu tylko dlatego, że chcemy zapewnić komuś możliwość kupna absolutnie bezpiecznego samochodu" – zauważył noblista, odpowiadając studentowi oburzonemu na to, że Ford w jednym ze swoich modeli samochodów nie instalował kosztującej 13 USD osłony baku, choć wiedział, że to zmniejszyłoby ryzyko eksplozji w przypadku uderzenia w tył.
Polak za 5–10 mln zł
Friedman zwrócił uwagę na to, że w decyzji Forda wątpliwości może budzić co najwyżej to, że koncern bardzo nisko wycenił ludzkie życie (około 200 tys. USD), ale nie to, że takiej wyceny w ogóle dokonał. Dziś cena życia, którą ekonomiści wykorzystują w rachunkach kosztów i korzyści wszelkich regulacji, które mają wpływ na ryzyko wypadku lub śmierci, jest znacznie wyższa. W USA w różnych agencjach rządowych tzw. wartość statystycznego życia (VSL) wacha się między 7 a 10 mln USD. W innych krajach jest wyższa lub niższa w zależności od tego, jak kształtuje się ich poziom w porównaniu do USA. Zasada jest bowiem taka, że im zamożniejszy kraj, tym wyższa jest wartość życia jego statystycznego obywatela. Profesor Kip Viscusi z Uniwersytetu Vanderbilta, specjalizujący się w ekonomii ryzyka, w jednym ze swoich artykułów oszacował, że na przykład w Szwajcarii VSL to blisko 15 mln USD, w Niemczech około 8 mln USD, a w Polsce 2,3 mln USD (9,7 mln zł). Dla porównania dr inż. Agata Jaździk-Osmólska w swojej pracy doktorskiej sprzed dwóch lat wyliczała, że w kontekście bezpieczeństwa ruchu drogowego wartość ludzkiego życia w Polsce wynosi od 4,4 do 7,2 mln zł (oficjalny wskaźnik VSL w Polsce nie istnieje).
Skąd się biorą te liczby? Metod obliczania VSL jest wiele, ale najczęściej stosowaną jest ocena skłonności ludzi do zapłaty za zmniejszenie ryzyka utraty życia do akceptacji rekompensaty z tytułu wzrostu tego ryzyka. Tę skłonność ekonomiści czerpią z codziennych ludzkich wyborów. Wspomniany Viscusi wykorzystuje przede wszystkim dane z rynku pracy. Analizując zależności między poziomem wynagrodzenia a ryzykiem wypadku przy pracy, otrzymuje kwotę, jakiej wymaga statystyczny Amerykanin za wzrost ryzyka śmierci o 1 proc. Stąd już tylko krok do oceny wartości życia. Inni badacze biorą pod uwagę skłonność ludzi do zapłaty za dodatkowe wyposażenie auta, które zmniejsza ryzyko utraty życia wskutek wypadku. Jeden z pierwszych szacunków VSL w USA, z lat 80. XX w., bazował z kolei na konsekwencjach podwyższenia limitu prędkości w części stanów. Kierowcy oszczędzali czas, jeżdżąc średnio o 2 mile na godzinę szybciej niż wcześniej, ale jednocześnie śmiertelność na drogach wzrosła o około 30 proc. Amerykanie oszczędzali 125 tys. godzin jazdy w przeliczeniu na każdą dodatkową ofiarę śmiertelną na drogach. Biorąc pod uwagę przeciętną płacę w USA, dawało to wycenę ludzkiego życia na poziomie około 1,5 mln USD (dziś byłyby to niespełna 4 mln USD).