Administracja rosyjskiego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa planuje zmienić Moskwę w światowe centrum finansowe, które będzie konkurowało z Hongkongiem, a nawet z londyńskim City. To jeden ze sztandarowych projektów modernizacyjnych obecnego gospodarza Kremla. Dotychczas podjęte przez rząd działania służące temu celowi pokazują jednak, że plany Miedwiediewa są skazane na klęskę. I to z winy rosyjskich spółek.
[srodtytul]Biurokratyczny przymus[/srodtytul]
Rząd Rosji postanowił w zeszłym roku uczynić pierwszy krok we wzmacnianiu statusu moskiewskiego rynku. Wprowadził więc przepisy, które znacznie utrudniają krajowym spółkom realizację ofert publicznych na zagranicznych giełdach. Mogą one sprzedawać na obcych parkietach kwity depozytowe, reprezentujące jedynie 5 proc. ich kapitału. Miało to skłonić spółki, by znacznie częściej dokonywały ofert na moskiewskich giełdach. Poważnie została też ograniczona liczba kwitów depozytowych, jaką mogą wydawać firmy już notowane na rosyjskim rynku.
Nowe przepisy nie spodobały się wielu rosyjskim przedsiębiorcom. – Inwestorzy czują się lepiej z kwitami depozytowymi. Zwykłe rosyjskie akcje ich zdaniem niosą ze sobą zbyt duże ryzyko. Duże koszty transakcji na moskiewskich giełdach, niestabilny kurs rubla oraz częste wykorzystywanie poufnych informacji do manipulowania kursami należą do głównych niedogodności – twierdzi Irakli Mtibeliszwili odpowiedzialny w Citigroup za bankowość w Rosji i innych krajach byłego ZSRR.
[srodtytul]Sztuka oszukiwania władzy[/srodtytul]