Wiadomość, że do maja zawiesza on spłatę zobowiązań szacowanych wtedy nawet na 60 mld USD, wywołały szok i przecenę akcji na giełdach na świecie. Rynek zaczął obawiać się bankructwa holdingu, inwestującego w wielu krajach świata, ale i samego emiratu. Obawy zmalały dopiero po przekazaniu Dubajowi 10 mld USD przez sąsiedni emirat Abu Zabi.
Od tamtego czasu holding pracował nad planem restrukturyzacji zadłużenia i negocjował z wierzycielami, m.in. bankami z Wielkiej Brytanii i Japonii. Spekulowano, że zaproponuje im oddanie tylko dwóch trzecich długów, i to dopiero po kilku latach.
Wczoraj Dubai World podał, że zalega wierzycielom 23,5 mld USD. Część pieniędzy spłaci od razu – głównie dzięki zastrzykowi gotówki od rządu, który wykorzysta do tego m.in. 5,7 mld USD pozostałe z pożyczki od Abu Zabi. Resztę skonwertuje na nowe obligacje, które będą wygasać za pięć do ośmiu lat. Wciąż jeszcze negocjuje ich oprocentowanie.
Próbę rozwiązania problemów holdingu dobrze oceniają analitycy, jak i inwestorzy – główny indeks dubajskiej giełdy wzrósł wczoraj o 4,3 proc. Władze przekazały Dubai World pieniądze, bo liczą, że ożywi to podupadły lokalny rynek nieruchomości, który najpierw w wyniku światowego kryzysu, a potem problemów holdingu, zupełnie się załamał. Deweloperskie ramię holdingu zasłynęło z realizacji u wybrzeża emiratu śmiałych projektów – usypywania wysp w kształcie palmy czy mapy świata i stawiania na nich rezydencji.
Problemem wciąż pozostaje jednak zadłużenie samego Dubaju, emiratu niezbyt bogatego w ropę, a chcącego zbić kokosy na nieruchomościach i turystyce, szacowane przez MFW na blisko 110 mld USD.