Jen osłabił się wczoraj wobec dolara o ponad 3 proc. Niemal tyle samo stracił wobec euro. Takie były efekty pierwszej od 2004 r. interwencji japońskich władz na rynku walutowym. Miała ona zapobiec aprecjacji japońskiej waluty, która pogłębiała presję deflacyjną i uderzała w konkurencyjność tamtejszego sektora eksportowego, a tym samym stanowiła zagrożenie dla kruchego ożywienia gospodarczego w Kraju Kwitnącej Wiśni.
Akcje eksporterów, które w ostatnich tygodniach ciągnęły w dół całą tokijską giełdę, w reakcji na działania Tokio wystrzeliły w górę. Papiery Sony zyskały ponad 4 proc., a Toyoty 3,8 proc. Główny indeks Nikkei 225 zyskał w efekcie 2,3 proc.
[srodtytul]Interwencji może być więcej[/srodtytul]
Jeszcze w poniedziałek rano za dolara można było kupić niespełna 83 jeny. Tak droga japońska waluta nie była już od ponad 15 lat. Tylko od początku maja br. umocniła się wobec amerykańskiej o ponad 17 proc. W stosunku do euro zyskała około 14 proc. Minione cztery miesiące były jednak tylko ostatnią falą aprecjacji jena, która z przerwami trwa od połowy 2007 r., gdy w światowym systemie finansowym zaczęły się pojawiać pierwsze kryzysowe pęknięcia. Od tego czasu waluta ta umocniła się wobec dolara o 49 proc., a wobec euro o ponad 58 proc.
Początkowo był to efekt zamykania przez inwestorów transakcji typu carry trade (pożyczanie waluty w kraju o niskich stopach procentowych i lokowanie ich tam, gdzie są one wyższe), do których finansowania jen był masowo wykorzystywany ze względu na luźną politykę pieniężną Banku Japonii (BoJ). Później większe znaczenie miała reputacja jena jako przystani na okres turbulencji na rynkach finansowych. W ostatnich miesiącach jego aprecjacji sprzyjał kryzys fiskalny w strefie euro, a później obawy, że światowe ożywienie gospodarcze traci impet.