Właśnie o tym mówi miara zwana współczynnikiem Q, który opracował James Tobin, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie matematyki. Według tego wskaźnika akcje amerykańskich spółek są o 10 proc. przewartościowane w stosunku do kosztów odtworzenia aktywów na których bazują. Ta dysproporcja jest największa niż kiedykolwiek poza okresem bańki internetowej i i apogeum Wielkiego Kryzysu w 1929 roku.
Inwestorzy i eksperci odkurzają narzędzia wyceny by ocenić dalsze szanse obecnego rynku byka, który jest drugim co do czasu trwania takim okresem w ostatnich 60 latach. Andrew Smithers, były szef pionu inwestycyjnego w banku SG Warburg, twierdzi, że Q jest tym wskaźnikiem na który przyszła pora, ponieważ pokazuje zaburzenia spowodowane przez realizowaną przez bank centralny politykę wyjątkowo taniego pieniądza.
- QE (quantitative easing - ilościowe luzowanie-red.) jest moim zdaniem niebezpieczne, gdyż podbiło ceny aktywów, a jak wiemy z historii bywa to bardzo groźne - komentuje Smithers, założyciel londyńskiej firmy Smithers@Co. Podkreśla, że według wiarygodnych miar rynek akcji jest przewartościowany nawet o 80 proc.
Przeciwnicy teorii Tobina do których zalicza się też znany inwestor Laszlo Birinyi powiadają, że współczynnik Q jest bezwartościowy jako sygnał, ponieważ nie pozwoliłby wykorzystać rynku byka, który wartość akcji powiększył o 17 bilionów dolarów. Jeszcze inni kwestionują użyteczność wskaźnika Tobina, ponieważ obecnie rola przemysłu w gospodarce nie jest taka jak niegdyś.
Jednak dla Smithersa podwojenie się wartości Q do 1,10 od 2009 roku jest dowodem na to, że spółki nie inwestują wystarczająco w rozwój swojego biznesu, ale strumień pieniądza płynie na giełdy akcji w ramach buybacku. Podkreśla on, że trwający już sześć lat okres stóp procentowych na poziomie zerowym zachęcił inwestorów do angażowania się w bardziej ryzykowne aktywa jak akcje zwiększając papierową wartość aktywów w relacji do ich materialnej wartości.