Do zamknięcia tego wydania „Parkietu" wyniki greckiego referendum nie były jeszcze znane, ale wszystko wskazywało, że walka między zwolennikami a przeciwnikami przyjęcia warunków pomocy dyktowanych przez wierzycieli jest bardzo wyrównana. Wstępne doniesienia mówiły o wysokiej frekwencji, a oficjalnych wyników z niecierpliwością wyczekiwali przedstawiciele branży finansowej. Traderzy walutowi z dużych banków londyńskiego City przychodzili w niedzielę do pracy, oczekując wielkich zleceń od klientów, a zarządzający funduszami hedgingowymi ostrzegali, że jeśli Grecy powiedzą „nie" wierzycielom, rynki czeka wiele dni chaosu.
Finansowy terroryzm
Referendum było przeprowadzane w atmosferze zagrożenia. Martin Schultz, przewodniczący Parlamentu Europejskiego, ostrzegł Greków, że jeśli zagłosują na „nie", ich kraj czeka chaos na ogromną skalę. – Bez nowych pieniędzy pensje nie będą wypłacane, system ochrony zdrowia przestanie działać, systemy przesyłowe energii oraz transport publiczny się załamią – mówił Schultz. Niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble zapewniał zaś, że kryzys w Grecji nie rozleje się na resztę strefy euro, załamanie tamtejszych banków zostanie w małym stopniu odczute przez rynki i że w zasadzie nic się takiego nie stanie, jeśli Grecja tymczasowo wyjdzie ze strefy euro.
– Grecja jest częścią strefy euro. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. To, czy zostanie z euro czy tymczasowo bez niego, zależy od samych Greków – przekonywał Schaeuble.
Grecki minister finansów Yanis Varoufakis oskarżył wierzycieli o „finansowy terroryzm". Jego zdaniem starali się oni zastraszyć Greków wizją upadku systemu bankowego. Ateńskie Ministerstwo Finansów określiło jako „bzdurę" doniesienia „Financial Timesa" mówiące, że greckie banki planują przejąć 30 proc. znajdujących się w nich depozytów wynoszących powyżej 8 tys. euro. Nawet jeśli takich planów nie ma, to sytuacja greckiego sektora bankowego jest bardzo poważna. Krążyły pogłoski, że w nocy z niedzieli na poniedziałek zamknięte zostaną bankomaty. Przetrwanie banków zależne będzie od tego, czy w poniedziałek Europejski Bank Centralny przedłuży im nadzwyczajną pomoc płynnościową (ELA). Przedstawiciele EBC sugerowali już, że w decyzji na ten temat będą się kierować m.in. wynikiem niedzielnego referendum i że mają środki, by w razie potrzeby powstrzymać rozlewanie się kryzysu po strefie euro. Europejski establishment dawał wyraźnie do zrozumienia, że chce obalić rząd Ciprasa.
Zwycięstwo demokracji?
– Dzisiaj demokracja pokonuje strach – mówił grecki premier Aleksis Cipras po oddaniu głosu w referendum. W piątek wieczorem, w centrum Aten, na wiecu przeciwników przyjęcia warunków podyktowanych przez wierzycieli zgromadził ponad 40 tys. osób. W pobliżu demonstrowało 18 tys. zwolenników głosowania na „tak". Do porozumienia z wierzycielami skłaniało się wielu Greków obawiających się chaosu gospodarczego i Grexitu. Nawet część deputowanych wchodzącej w skład koalicji rządzącej nacjonalistycznej partii Niezależni Grecy nieśmiało sugerowała swoim sympatykom głosowanie na „tak". Za przyjęciem warunków wierzycieli był stary establishment – partie Nowa Demokracja i Pasok, a także wspierające ich środowiska biznesowe. W mediach kontrolowanych przez oligarchów znacznie więcej miejsca poświęcano zwolennikom głosowania na „tak" niż argumentom strony rządowej. Za głosowaniem za dyktatem wierzycieli opowiadali się też niektórzy hierarchowie Greckiego Kościoła Prawosławnego. Komunistyczna Partia Grecji namawiała zaś, by oddawać głosy nieważne – stawiać na kartach referendalnych własne pytania. Powszechnie spodziewano się, że o wyniku zdecydują głosy młodzieży. Do głosowania w referendum uprawnione były nawet 17-latki.