John Paulson, amerykański miliarder i zarządzający funduszami hedgingowymi (znany m.in. z transakcji przewidujących załamanie się rynku długów subprime), w zeszłym tygodniu namawiał setki finansistów zgromadzonych na konferencji w Nowym Jorku, by przenieśli się na tę karaibską wyspę. Twierdził, że ma ona potencjał do stania się „Singapurem Karaibów".

Co przyciąga amerykańskich bogaczy na tę wyspę? Przede wszystkim przepisy podatkowe. Obowiązujące w Portoryko prawo przewiduje, że amerykańscy obywatele, którzy spędzą na wyspie co najmniej 183 noce w roku, płacą zerowy podatek od dochodów wypracowanych w USA. Portoryko ma przewagę nad wieloma innymi rajami podatkowymi, gdyż by skorzystać z przywilejów fiskalnych, Amerykanie nie muszą rezygnować ze swoich paszportów.

Portoryko jest jednak gospodarką wielkich kontrastów majątkowych. 45 proc. mieszkańców tego terytorium żyje poniżej granicy ubóstwa. Przeciętne roczne dochody gospodarstwa domowego wynoszą tam zaledwie 19,6 tys. USD, czyli połowę tego co w Mississipi, najbiedniejszym amerykańskim stanie.