Saudyjska gospodarka zdołała w tym roku uniknąć najgorszego scenariusza. Nie doszło do recesji, kryzysu bankowego ani do ataku spekulacyjnego, który mógłby przerwać powiązanie kursowe riala z dolarem. Stabilizacja na rynku ropy naftowej, która na jesieni przeszła w solidny wzrost cen, mocno wparła gospodarkę pustynnego królestwa. Cięcia w produkcji ropy postanowione na ostatnim spotkaniu OPEC, skoordynowane z Rosją oraz dziesięcioma innymi krajami spoza tego kartelu, dają zaś nadzieję, że naftowe odbicie będzie kontynuowane w przyszłym roku. Przy cenie surowca zbliżonej do 60 USD za baryłkę lub wyższej więcej pieniędzy będzie trafiało do saudyjskiego budżetu i ogólnie lepsza koniunktura będzie panowała w miejscowej gospodarce. Kraj wciąż jednak będzie musiał się zmagać z poważnymi problemami strukturalnymi, wdrażać trudne reformy, mozolnie zmniejszać zależność swojej gospodarki od rynku naftowego a także ułożyć sobie na nowo stosunki ze swoim amerykańskim sojusznikiem. Ostatnie z tych zadań jest niezwykle delikatne. Donald Trump, prezydent elekt USA, zasłynął już przecież z krytyki polityki prowadzonej przez Saudów, a szczególnie ze wspierania przez nich radykalnego islamu na całym świecie przy jednoczesnym korzystaniu z amerykańskiej ochrony wojskowej. Saudyjczycy wcześniej mocno liczyli na wygraną wyborczą Hillary Clinton. Wszak przez wiele lat wspierali wielkimi datkami Fundację Clintonów (co zdaniem części komentatorów było zapłatą za przysługi polityczne zapewniane im przez prezydenckie małżeństwo). Okazało się jednak, że wytrawni saudyjscy gracze postawili w wyścigu wyborczym na niewłaściwego konia.
Zmiana u sojusznika
Saudyjsko-amerykańskie relacje były zawsze unikalne. To Amerykanie odkryli ropę w Arabii Saudyjskiej, a nieformalny sojusz między islamską monarchią a najpotężniejszą demokracją świata powstał już de facto w 1945 r., na spotkaniu prezydenta Roosevelta z królem Abdulazizem ibn Saudem. Związek ten był wzmacniany przez kolejnych prezydentów i królów, a nie przerwał go nawet kryzys naftowy z 1973 r. Za Reagana oba kraje wspierały mudżahedinów w Afganistanie i doprowadziły naftowymi manipulacjami Sowietów na skraj bankructwa. W czasie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej amerykańskie wojska przybyły na saudyjską ziemię bronić jej przed irackim zagrożeniem. Za rządów Obamy Arabia Saudyjska i USA współpracowały przy okazji Arabskiej Wiosny. Układ tych dwóch państw był wielowymiarowy. USA zapewniały królewskiemu domowi saudyjskiemu zbrojną ochronę przed licznymi wrogami, Saudyjczycy gwarantowali zaś bezpieczeństwo dostaw ropy do Stanów Zjednoczonych oraz inwestowali swoje ogromne zasoby finansowe na nowojorskim rynku. Arabia Saudyjska chętnie też nabywała produkty amerykańskiego przemysłu, a szczególnie tamtejszej zbrojeniówki, i wyręczała amerykańskie tajne służby w zadaniach, których z różnych przyczyn nie wypadało się podjąć Amerykanom. Jednocześnie od lat 70. Saudyjczycy uprawiali bardzo silny lobbing w Waszyngtonie, którego przejawem były ich lukratywne związki finansowe z rodzinami Bushów i Clintonów. Saudyjczycy byli sojusznikiem, któremu USA pozwalały na więcej niż innym, co dawało o sobie znać przy kwestii praw człowieka, a także przy śledztwie dotyczącym zamachów terrorystycznych z 11 IX 2001 r. Zmiana władzy w Waszyngtonie może oznaczać koniec tego specjalnego traktowania. Zwłaszcza że rewolucja łupkowa dała szansę USA na zdobycie niezależności energetycznej.
Trump w kampanii wyborczej zapowiadał, że będzie dążył do „całkowitej niezależności energetycznej USA", tak by amerykańscy konsumenci, płacąc za paliwo, nie wzbogacali wrogów Ameryki oraz karteli naftowych. Powszechnie odebrano to jako zapowiedź radykalnego zmniejszenia zakupów bliskowschodniej, w tym saudyjskiej, ropy. Dla Saudyjczyków byłaby to wielka strata, gdyż ich ropa zdobyła 11 proc. amerykańskiego rynku. Starają się więc skłonić nową waszyngtońską administrację, by nie przyjmowała tak radykalnego kursu. – USA są państwem niosącym sztandar kapitalizmu i wolnego rynku. Stany Zjednoczone są również ważną częścią światowego, wzajemnie powiązanego przemysłu mającego do czynienia z surowcem, jakim jest ropa naftowa. Równe traktowanie za pomocą wolnego handlu jest zaś dla rynku ropy bardzo dobrą rzeczą – mówił Khalid al-Falih, saudyjski minister ds. ropy naftowej i zarazem szef państwowego koncernu naftowego Aramco.
Sprawy raczej nie ułatwią burzliwe relacje Trumpa z saudyjskim księciem Alwaleedem bin Talalem, znanym inwestorem będącym m.in. dużym akcjonariuszem Citigroup i Twittera. Gdy Trump bankrutował w latach 90., Alwaleed wspomógł go finansowo, kupując jego jacht. Po tym gdy republikański kandydat zaczął ostro krytykować rolę Arabii Saudyjskiej w rozprzestrzenianiu radykalnego islamu, saudyjski książę obraził go na Twitterze. Trump odtweetował mu: „Głupi Książę @Alwaleed_Talal chce kontrolować amerykańskich polityków za pomocą pieniędzy swojego tatusia. Nie będzie mógł tego zrobić, gdy zostanę wybrany. #Trump 2016". Po tym gdy ogłoszono zwycięstwo wyborcze Trumpa, książę Alwaleed bardzo szybko jednak wydał „wiernopoddańcze" oświadczenie, w którym zarzekał się, że nie może doczekać się owocnej współpracy z Trumpem.
Kwestia naftowa oraz personalne animozje to jednak tylko część z możliwych punktów spornych z nową amerykańską administracją. Trump wielokrotnie wcześniej zapowiadał, że Arabia Saudyjska powinna w większym stopniu wynagradzać USA to, że bronią jej amerykańskie wojska. – Oni zarabiają miliardy dolarów dziennie. Gdyby nas tam nie było, ten kraj już by nie istniał. Powinni nam płacić. Czy to się komuś podoba czy nie, to my broniliśmy Arabii Saudyjskiej. Wspieraliśmy ją dużym kosztem. I nie mieliśmy nic w zamian – narzekał Trump na jednym z kampanijnych wieców. Czy będzie kontynuował taką retorykę po wejściu do Białego Domu? A jeśli tak, to czy ma ona być środkiem nacisku na Rijad, by rozpoczął on negocjacje mające na celu „aktualizowanie" sojuszu? Być może krokiem do takiego układu było wyznaczenie na nowego sekretarza stanu Rexa Tillersona, prezesa koncernu naftowego Exxon Mobile, człowieka, który podczas swojej kariery wielokrotnie współpracował z Saudyjczykami. Być może on będzie odpowiednim człowiekiem do rozmów z Rijadem, a Saudyjczycy zaproponują Amerykanom większe korzyści finansowe za ochronę kraju – np. udział w prywatyzacji Aramco.