Węgierska waluta znalazła się pod presją. W piątek za jedno euro płacono już nawet 323,8 forintów, czyli najwięcej od stycznia 2015 r. Do pobicia rekordu słabości (328 forintów za 1 euro) brakuje niewiele. Od początku roku forint osłabł o 3,8 proc. wobec euro, a wobec dolara o 7 proc. Tracił więcej niż waluty innych państw naszego regionu (np. korona czeska osłabła od początku roku 0,6 proc. do euro i 3,9 proc. do dolara, a złoty o 2,4 proc. do euro i 5,7 proc. do dolara).
Rentowność węgierskich obligacji dziesięcioletnich przebiła rentowność podobnych polskich papierów. O ile na początku roku sięgała nieco ponad 2 proc., to pod koniec zeszłego tygodnia dochodziła do 3,6 proc. W tym czasie rentowność polskich dziesięciolatek spadła z 3,3 proc. do 3,24 proc. W niełasce jest też węgierska giełda. Indeks BUX, który w styczniu ustanowił rekord, stracił od początku roku 8,5 proc.
Rynek chce podwyżki
Dlaczego Węgry stały się regionalnym, rynkowym „słabym ogniwem"? Na pierwszy rzut oka może to dziwić. Wszak węgierska gospodarka radzi sobie dobrze. Wzrost gospodarczy w I kwartale wyniósł 1,2 proc. kw./kw., co jest świetnym wynikiem na tle innych państw Europy. Międzynarodowy Fundusz Walutowy spodziewa się, że przez cały 2018 r. węgierska gospodarka wzrośnie o 3,8 proc. Węgry już dawno przestały odstraszać inwestorów pod względem politycznym, a w ostatnich miesiącach nie wydarzyło się tam nic, co by mogło wystraszyć inwestorów.
A jednak ci uciekają od węgierskich aktywów. To co prawda nie jest wciąż taka wyprzedaż jak w Turcji czy Argentynie, ale w sposób oczywisty kraj ten został zaliczony do słabszych rynków wschodzących.