Alexandria Ocasio-Cortez – to nazwisko budzi w USA niemal równie tyle emocji, ile Donald Trump. Ma 29 lat i od 3 stycznia zasiada w Izbie Reprezentantów jako kongresmenka z 14. dystryktu wyborczego obejmującego część Nowego Jorku. Kreowana jest przez lewicowo-liberalną część mediów na nową nadzieję Partii Demokratycznej. Jest przecież reprezentantką pokolenia milenialsów, dobrze prezentującą się kobietą, przedstawicielką latynoskiej mniejszości, a zarazem jedną z najbardziej radykalnie lewicowych osób zasiadających w Kongresie. Należy do organizacji Demokratyczni Socjaliści Ameryki i zapowiada, że będzie walczyła o Green New Deal, powszechną opiekę zdrowotną oraz... 70-proc. podatek dla najbogatszych. Część liberalnego establishmentu widzi w niej młodszą, kobiecą i latynoską wersję Baracka Obamy. Bardziej doświadczeni działacze Partii Demokratycznej chcą jednak, by powściągnęła swój język i przestała straszyć umiarkowanych wyborców.
– Zabiera nas z powrotem do czasów, gdy Partia Demokratyczna stała za wielkimi wydatkami rządowymi i wysokimi podatkami, a demokraci nie odniosą w ten sposób sukcesu – stwierdził Joe Lieberman, demokratyczny senator z lat 1989–2013, w 2000 r. kandydat na wiceprezydenta. „Mamy nową partię, a co to za jeden?" – odpisała mu na Twitterze Ocasio-Cortez. Zażenowanie, jakie wzbudza ta nowa polityczna celebrytka wśród weteranów z Kongresu, daje przedsmak tego, jak barwna może być rozpoczynająca się walka o demokratyczną nominację przed wyborami prezydenckimi w 2020 r.
Od Smitha do Sandersa
Czy Ocasio-Cortez stanęłaby w wyścigu prezydenckim? Być może w przyszłości to zrobi, ale obecnie jest na to za młoda. Prawo przewiduje, że prezydentem może być w USA osoba mająca co najmniej 35 lat. Najmłodszy z dotychczasowych prezydentów, Teddy Roosevelt, miał 42 lata, gdy stał się głową państwa. Ocasio-Cortez może startować w wyborach najwcześniej w 2024 r. Ale najpierw powinna się wykazać w Kongresie, a to nie takie proste. Na razie część jej pomysłów spotyka się chłodną reakcją nawet liberalno-lewicowego skrzydła Partii Demokratycznej. Nie zdołała się przecież doprosić stworzenia komisji mającej pracować nad planami Green New Deal. Przyznano jej jedynie panel w ramach komisji ds. zmian klimatycznych.
Ocasio-Cortez zdobywała jak dotąd polityczne szlify jako „organizatorka społeczna". Pracowała m.in. dla senatora Teda Kennedy'ego w kampanii prezydenckiej senatora Berniego Sandersa. Zdołała wygrać wybory do Kongresu w okręgu wyborczym, który tradycyjnie był mocno lewicowy oraz imigrancki. Od czasu do czasu jej przeciwnicy wypominają jej jednak brak autentyczności. By pokazać, że jest „swojaczką" z Bronksu zrobiła sobie sesję zdjęciową, siedząc na schodach przy wejściu do jednej z kamienic. Złośliwcy szybko dopatrzyli się, że miała na sobie garsonkę za kilka tysięcy dolarów. Choć kreowała się na przedstawicielkę „klasy pracującej", to jest córką przedsiębiorcy, uczęszczała do drogiej prywatnej szkoły i jeszcze w 2011 r. deklarowała się jako zwolenniczka idei... Adama Smitha. To, że później zaczęła się określać jako socjalistka, może być podążaniem za modną ideologią wśród akademickich milenialsów czy próbą dostosowania się do elektoratu, który po wybuchu kryzysu zwątpił w amerykański model kapitalizmu. Sukces wyborczy osiągnęła ona przecież w okręgu, który od dawna był mocno lewicowy.
– Myślę, że moją siłą jest uczciwość i autentyczność – mówiła podczas kampanii wyborczej.