Przykłady pokazują, co powinniśmy zrobić albo czego zaniechać, by osiągnąć korzyści z przyjęcia euro. Przyszłość gospodarcza świata to przyszłość zorganizowanych stref walutowych. Geograficznie to właśnie euro jest naszym celem. Poza tym jesteśmy członkiem Unii Europejskiej, więc w jakimś horyzoncie czasowym wejście do strefy euro jest dla nas procesem nieuniknionym.
[b]Czy to oznacza, że w długim terminie Polska nie poradziłaby sobie bez euro?[/b]
Taka teza musiałaby być wsparta szerszymi analizami. Zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Szwecji próbowano dokonać analizy reakcji na kryzys w teoretycznych warunkach nieposiadania własnej waluty i wyniki badań prowadzone w tym zakresie nie prowadzą do jednoznacznych odpowiedzi.
[b]A jeśli chodzi o Polskę?[/b]
W przypadku Polski możemy się odwołać do ocen Międzynarodowego Funduszu Walutowego. On wcześniej wspierał proces integracji Polski ze strefą euro, a w czasie kryzysu jednak chwalił nasz rozsądek i spokój w dochodzeniu do tego celu. Wskazywał, jak poważną rolę w łagodzeniu skutków kryzysu odegrało posiadanie własnej waluty.
[b]Czy Hiszpania też nie jest dla nas antyprzykładem?[/b]
Hiszpania bardzo mocno postawiła na rozwój i inwestycje, i okupiła to poważnym przegrzaniem gospodarki. Ale mają euro i nie mogą z tym walczyć poziomem stóp procentowych. To jest przykład, że poziom stóp procentowych EBC w niektórych przypadkach okazuje się zbyt łagodny. My możemy się znaleźć w podobnej sytuacji. Wtedy znaczenia nabiera odpowiednia polityka fiskalna.
Wracając do oceny, czego nie powinniśmy robić na drodze do euro. Grecja jest przykładem kraju, w którym bardzo długo stosowano - powiedziałbym - kreatywne podejście do rachunkowości i statystyki. Z tego powodu ocena stanu gospodarki greckiej nie do końca odpowiadała rzeczywistości.
[b]Czy powinniśmy to odbierać jako przestrogę przed stosowaniem podobnych praktyk w Polsce?[/b]
Z niepokojem obserwuję te zjawiska. Mogą one w pewnym momencie wymknąć się spod kontroli i stać się obszarem sporej dezinformacji - nawet dla samych twórców.
[b]W jaki sposób?[/b]
Poprawiając swoją pozycję, jeśli chodzi o poziom konwergencji, żeby być jak najbliżej tego głównego nurtu w strefie euro, dla którego polityka monetarna jest najbardziej odpowiednia. Słabe przygotowanie do wejścia do unii walutowej sprawi, że pojawi się konieczność większego wykorzystywania instrumentów polityki fiskalnej ze wszystkimi konsekwencjami dla wzrostu gospodarczego. Walka z przegrzewaniem się gospodarki przez podnoszenie podatków albo ograniczanie wydatków budżetowych nie jest korzystna. Dlatego działania na rzecz reform należy podjąć już dziś. Okres zaniechań, który trwa dość długo, powinien się skończyć. Powinniśmy przystąpić do działań, które ogólnie nazwę reformami strukturalnymi.
[b]Gdzie widzi pan najbardziej potrzebne reformy?[/b]
Jako bank centralny znamy swoją systemową pozycję. Jesteśmy niezależni od rządu. Nie przyjmujemy od niego instrukcji, ale sami ich też nie dajemy. Dyktowanie reform, które są niezbędne, to nie nasza rola. Możliwe, że w tym roku NBP zaprezentuje raport na temat różnych reform dokonywanych przez dzisiejszych członków strefy euro i ich korzyści dla poszczególnych gospodarek.
[b]Jak na politykę pieniężną w 2010 r. będzie wpływała polityka fiskalna? Potrzeby pożyczkowe rządu są duże. Czy nie obawia się pan, że wysokość stóp procentowych będzie ustalała nie Rada Polityki Pieniężnej, ale minister finansów na przetargach papierów skarbowych?[/b]
Polityka monetarna jest jednym z atrybutów banku centralnego, więc na pewno decyzje będą zapadały w tym gmachu. Natomiast w jaki sposób one będą determinowane polityką fiskalną? O dobrą „policy-mix” apelowałem ponad rok temu.
[i]Rozmawiali: Łukasz Wilkowicz i Paweł Jabłoński - „Rzeczpospolita”[/i]