Na krótką metę tarcza antyinflacyjna, której szczegóły rząd przedstawił w minionym tygodniu, może zmniejszyć presję na podwyżki stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej. A w dłuższym terminie jej skutkiem będą jednak prawdopodobnie większe podwyżki stóp niż w scenariuszu, w którym rząd nie angażowałby się w tłumienie inflacji.
Rynkowa zawierucha
Wszystkie scenariusze dla polityki pieniężnej są przez ekonomistów formułowane przy pewnych założeniach co do ścieżki inflacji. Na tę ścieżkę wpływ może mieć wiele czynników zupełnie niezależnych od krajowej polityki gospodarczej. Panika na rynkach finansowych, którą wywołały w piątek doniesienia o nowym wariancie koronawirusa, pociągnęła za sobą przecenę surowców, w tym energetycznych. Jeśli ich ceny nie wrócą szybko na ścieżkę wzrostu, inflacja na świecie – w tym w Polsce – będzie prawdopodobnie niższa, niż można się było obawiać. Sporo też będzie zależało od notowań złotego, które mają istotne przełożenie na inflację. Losy złotego z kolei sprzężone są z losami dolara. I choć awersja do ryzyka na rynkach finansowych sama w sobie może dolara umacniać (osłabiając złotego), to jednocześnie może opóźnić normalizację polityki pieniężnej przez Fed. A to z kolei może zahamować aprecjację dolara, którą napędzały w ostatnich tygodniach właśnie oczekiwania, że Fed już w I połowie 2022 r. rozpocznie cykl podwyżek stóp procentowych.
W rezultacie w piątek uczestnicy rynku finansowego rewidowali swoje oczekiwania także pod adresem RPP. W kontraktach terminowych na trzymiesięczny WIBOR wyceniali wzrost stopy referencyjnej NBP w horyzoncie pół roku do około 3,1 proc. Tymczasem jeszcze w czwartek kontrakty na WIBOR sugerowały, że na rynku spodziewany jest wzrost stopy referencyjnej NBP w tym czasie do 3,5 proc. Ogłoszenie rozwiązań, które złożą się na tarczę antyinflacyjną, wyraźnie zaś notowania tych kontraktów podbiło. Wcześniej inwestorzy spodziewali się mniej więcej takiej ścieżki stóp jak w piątek.
Gonitwa po przerwie
Tarcza antyinflacyjna to połączenie czasowych obniżek podatków (VAT, akcyzy, opłaty paliwowej) oraz dodatków osłonowych dla gospodarstw domowych. Łącznie te rozwiązania mają kosztować rząd 10 mld zł (0,4 proc. PKB). To zaś oznacza impuls fiskalny o takiej wartości. Efekt? Inflacja na początku 2022 r. będzie niższa, niż oczekiwali dotąd ekonomiści. Szczyt osiągnie w grudniu w okolicy 8 proc., zamiast w I kwartale w okolicy 9 proc. Wyższa, niż sugerowały dotychczasowe prognozy, będzie za to w 2023 r. Według analityków z PKO BP wyniesie wtedy 4,9 proc., zamiast 4,5 proc. To poziom wyraźnie powyżej nie tylko celu NBP (2,5 proc.), ale też górnej granicy pasma dopuszczalnych odchyleń od niego (3,5 proc.).
– Wydaje się, że spłaszczenie trajektorii wskaźnika cen konsumpcyjnych (CPI) w pierwszych miesiącach 2022 r. może dla RPP być argumentem, żeby po podwyżce stóp procentowych w grudniu pozwolić sobie na przerwę w dalszym zacieśnianiu polityki pieniężnej i obserwację sytuacji do publikacji marcowej projekcji NBP – uważa Marcin Luziński, ekonomista z Santander Bank Polska. Ostatecznie jednak według niego RPP i tak będzie musiała podnieść stopę referencyjną już w I półroczu 2022 r. do 3 proc. z 1,25 proc. obecnie.