Równolegle do konsumenckich, paraświątecznych egzaltacji realizowany jest nieusuwalny punkt późnojesiennego programu w postaci giełdowego rajdu Św. Mikołaja. Po 9-miesięcznym szybowaniu wycen bez choćby 10-procentowej korekty po drodze, w obliczu największego kryzysu od niemal 80 lat nie wiadomo, czy gratulować Amerykanom odwagi, czy też współczuć im naiwności.
Póki co, start w nowy tydzień odbył się z byczym przytupem. Indeksy zbliżyły się do tegorocznych szczytów wyznaczonych ledwie tydzień temu. Wskaźnik S&P500 mozolnie pokonał barierę 1100 pkt, natomiast DJ Industrial Average próbuje się zbliżyć do 10,5 tys. pkt. Szarpnięto również cenami surowców oraz wydźwignięto WIG20 powyżej 2400 pkt, ciągnąc kursy 4 najcięższych spółek (odpuszczono TP SA jako zbyt ciężką i przez to niepodatną na tego typu spekulacje).
Coraz częściej jako jedyne wytłumaczenie dla zwyżek notowań akcji i surowców podaje się słabnącego dolara. Rzeczywiście, wyjątkowo abstrakcyjny to obraz rynków finansowych, które dostosowują się nie do całego ogromnego bagażu uwarunkowań fundamentalnych, lecz salutują wahaniom jednej tylko pary walutowej. Nie od dziś wiadomo, że ten giełdowy surrealizm, podobnie jak tegoroczny worek z giełdowymi prezentami, szyty jest grubymi nićmi.
Brak realnych, gospodarczych podstaw do takiej skali wzrostów może wkrótce te worki z papierowymi profitami przedziurawić, choć z drugiej strony chyba nikomu z większych graczy nie zależy, by zabawa skończyła się klęską jeszcze przed końcem roku. Trzeba wszelkimi siłami przetrwać w okolicach obecnego stanu schyłek listopada oraz cały grudzień, by pokazać tabelki z wynikami celem pobrania miliardowych premii za genialne pomnażanie kapitału i wzorowe, strzeliste wychodzenie z kryzysu. O kosztach powielania błędów przez władze monetarne jak zwykle się nie mówi, wszak niech orkiestra gra dalej.
Od późnego lata nowe szczyty na głównych indeksach, jeśli się w ogóle pojawiają, to w stylu nader opornym. Tegoroczne dokonania poprawiane są kosmetycznie, następnie dochodzi do płytkich cofnięć i kolejnego równie mizernego ataku popytu. Tłem dla tej trzymiesięcznej, coraz mocniej trącącej dystrybucją konsolidacji są niepewne falowania wspomnianej pary eurodolarowej tuż pod poziomem 1,5. Nie dochodzi do trwałego przebicia tej figury, gdyż jest to już rejon bólu dla europejskich eksporterów, co nieraz prowokuje werbalne interwencje notabli ze Starego Kontynentu. Zwolennicy analizy technicznej zachodzą w głowę, jak to możliwe, by kilkukrotne negatywne dywergencje na wskaźnikach MACD, RSI nie przekładały się na pokaźne spadki indeksów, co schłodziłoby wyceny.