Sam początek notowań był dość niemrawy. WIG20 co prawda rozpoczął dzień na plusie, co, patrząc na otoczenie, było chyba jednak dość oczywistym scenariuszem. Wzrosty na Wall Street, a także bezprecedensowe spotkanie amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa z przywódcą Korei Płn. Kim Dżong Unem, zachęcały do zakupów akcji. Mimo wszystko inwestorzy wykazywali dużą powściągliwość w działaniach. Najlepszym tego dowodem jest fakt, że w pierwszych fragmentach wtorkowego handlu WIG20 zyskiwał jedynie około 0,2 proc. Oczywiście można było mieć nadzieję, że jest to tylko przygrywka do tego, co ma się wydarzyć w kolejnych fragmentach sesji. Tymczasem godziny mijały, a nasz rynek tkwił praktycznie w martwym punkcie. Sygnał do bardziej zdecydowanych ruchów przyszedł dopiero ze Stanów Zjednoczonych.

Dobrą informacją jest to, że był to sygnał do kupowania akcji. Indeksy na Wall Street rozpoczęły dzień od wzrostów. Co prawda były one dość mizerne (sięgały około 0,3 proc.), jednak, jak się okazało, byle jaki pretekst był wystarczający dla inwestorów w Warszawie. W efekcie ostatnie dwie godziny handlu na GPW to rajd byków. WIG20 dzięki temu zyskał ostatecznie 0,8 proc.

Do tego pozytywnego obrazu trzeba jednak też dołożyć łyżkę dziegciu i to nawet niejedną. Przede wszystkim, o ile WIG20 zamknął dzień solidnym wzrostem, tak już pozostałe indeksy warszawskiego rynku praktycznie przez cały dzień były pod kreską. To, co martwić może jednak jeszcze bardziej, to bardzo niskie obroty na GPW. Te z trudem przekroczyły poziom 500 mln zł, co nawet jak na Warszawę jest wynikiem słabym. Może to świadczyć o tym, że byki wciąż stoją na glinianych nogach.