Sam początek wtorkowych notowań był dość niemrawy. WIG20 zaczął dzień od wzrostu rzędu 0,2 proc., co raczej trudno było uznać za jakieś nadzwyczajne osiągnięcie. Również kolejne godziny handlu niewiele nowego wnosiły w obraz rynku. WIG20 po początkowym wzroście wrócił w okolice poziomu zamknięcia z poniedziałku. Inna sprawa, że naszemu rynkowi nie pomagała postawa innych europejskich parkietów, gdzie również przez długi czas panowało niezdecydowanie. W obliczu słabszych od oczekiwań danych dotyczących PKB w strefie euro i tak można było to uznać za mały sukces.
Skoro dane makro przeszły praktycznie bez echa, to po raz kolejny szczególnego znaczenia nabrało to, w jakim stylu dzień rozpoczną inwestorzy w USA. Indeksy na Wall Street sesję zaczęły od dość wyraźnych wzrostów. To nie mogło przejść niezauważone przez inwestorów w Warszawie. Udane otwarcie dnia w Stanach Zjednoczonych przełożyło się na wzrosty na ostatniej prostej na GPW. WIG20 po kilkugodzinnym marazmie ruszył na północ i ostatecznie zamknął dzień zauważalnym wzrostem. Wyniósł on 0,9 proc. Warto zwrócić uwagę, że do aż tak wyraźnej poprawy nastrojów nie doszło natomiast na innych europejskich parkietach.
Wzrosty oczywiście cieszą, ale powiedzieć, że nasz rynek wychodzi na prostą z pewnością byłoby sporym nadużyciem. Najlepszym tego dowodem jest fakt, że – nawet biorąc pod uwagę ostatnie dwie sesje – WIG20 w ciągu ostatniego miesiąca stracił ponad 7 proc., a od początku roku jest prawie 14 proc. na minusie. Październik można więc uznać za miesiąc stracony. Nawet jeśli na naszym rynku jest tanio, to wtorkowa sesja udowodniła, że jesteśmy zakładnikiem tego, co dzieje się na innych rynkach. ¶