Od początku dnia na warszawskim parkiecie dominowały spadki. Sesja została ustawiona już w pierwszej godzinie handlu, kiedy WIG20 zjechał ponad 1 proc. pod kreskę. Próżno szukać było punktów zaczepienia, które pozwalałyby wierzyć, że w miarę upływu czasu sytuacja zacznie się polepszać. Zdecydowanie więcej argumentów miały niedźwiedzie. Ten główny dotyczył zachowania innych europejskich rynków, które również od początku dnia zmagały się z presją podaży. Mocno cierpiały rynki wschodzące, ale presję sprzedających widać było też na największych rynkach.

W piątek kalendarz makroekonomiczny nie rozpieszczał, więc po raz kolejny do rangi najważniejszego wydarzenia urósł start notowań na Wall Street. Niestety, zanim jeszcze ruszył handel na rynku kasowym, zachowanie kontraktów terminowych nie pozostawiało złudzeń, że w Nowym Jorku trzeba się liczyć z przeceną. I faktycznie tak było. Po godzinie od rozpoczęcia handlu indeksy traciły tam około 1 proc. To ostatecznie przekreśliło szanse na jakiekolwiek odbicie na GPW. Na koniec sesji WIG20 stracił 1,35 proc.

Czwartkowe i piątkowe spadki popsuły nieco bilans całego tygodnia. WIG20 do środy kontynuował bowiem ruch wzrostowy rozpoczęty jeszcze w poprzednim tygodniu. Mimo wszystko w ciągu ostatnich pięciu sesji indeks zyskał 1,5 proc. Na dalsze emocje przyjdzie nam poczekać do wtorku. W poniedziałek nie ma sesji. ¶