Kiedy Dariusz Grzeszczak wraz z ojcem zakładał Erbud, nie mógł zapewne przypuszczać, że w ciągu zaledwie 20 lat rozrośnie się on z rodzinnej firemki w giełdową spółkę celującą w 2 mld zł obrotów rocznie. Początkowo Grzeszczak nie miał zamiaru iść w ślady ojca – budowlańca.
Skończył Wydział Budowy Maszyn na Politechnice Gdańskiej i zatrudnił się w Polmozbycie. Po roku wiedział już, że nie rozwinie tam skrzydeł. Jak mówi dzisiaj, jedną z niewielu zalet tej pracy była możliwość kupienia części samochodowych. – Udało mi się nawet złożyć z nich całego malucha, którym potem jeździłem – wspomina.
Od 1988 r. Grzeszczak mieszkał w Niemczech (wrócił do kraju dopiero w 2003 r.), gdzie jego ojciec pracował wtedy jako kierownik budowy z Centrali Handlu Zagranicznego Elektrim. Tam zrodził się pomysł, żeby stworzyć polską firmę budującą w Niemczech. Dwa lata później powstaje Erbud, któremu za pierwsze biuro służy pokoik w domku jednorodzinnym w Toruniu. Firma działa jednak głównie w Niemczech. Młody Dariusz zajmuje się finansami i sprzedażą, 58-letni wtedy Eryk Grzeszczak organizuje budowy.
[srodtytul]Szaleńcze tempo [/srodtytul]
W 1992 r. spółka realizuje już trzy duże kontrakty warte w sumie ponad 6 mln marek. Jak wspomina Grzeszczak, w osiągnięciu sukcesu pomogły im kontakty ojca – budowlańca z 30-letnim stażem. Gruby notes seniora pozwalał na zebranie w ciągu kilku tygodni ekipy sprawdzonych ludzi. Dzięki temu Erbud mógł przyjmować coraz większe zlecenia.