6 lipca po dwie godziny na każdej z czterech zmian staną jastrzębskie kopalnie w ramach strajku ostrzegawczego.

– Wybraliśmy taką formę strajku, aby ekonomiczne skutki protestu były jak najmniej dotkliwe dla akcjonariuszy i dla pracowników spółki – tłumaczy Roman Brudziński, wiceszef „Solidarności" w Jastrzębskiej Spółce Węglowej. Warto dodać, że kopalnie staną równo rok po tym, jak JSW zadebiutowała na GPW, a Skarb Państwa pozyskał ze sprzedaży akcji ponad 5 mld zł.

W JSW zakończyły się dwa spory zbiorowe. Jeden dotyczył umów dla nowych pracowników, które zdaniem górników są niekorzystne, a drugi 7-proc. podwyżek pensji na ten rok (w części stałej). Zarząd zapewnia, że umowy są zgodne z prawem, a podwyżki proponuje, ale w części zmiennej (w stałej o prognozowany poziom inflacji, czyli mniej niż 3 proc.). Jeśli nie dojdzie do porozumienia, górnicy grożą zaostrzeniem protestu. Podkreślają jednak jednocześnie, że są gotowi do dialogu.

W ubiegłym tygodniu 97 proc. załogi JSW powiedziało w referendum „tak" dla strajku. Doba postoju kopalń JSW, która jest największym w UE producentem węgla koksowego (baza do produkcji stali), kosztowałaby ponad 36 mln zł (utrata przychodów z tytułu niewydobytego węgla). Strajk ostrzegawczy będzie kosztował około 12 mln zł. Zdaniem Jarosława Zagórowskiego, prezesa JSW, związkowcy, decydując o strajku, biorą za niego odpowiedzialność.

– Nie chcemy, by konflikt sprawił, że ucierpią pracownicy i Bogu ducha winni posiadacze akcji JSW – zapewnia Brudziński.