W pierwszy poniedziałek stycznia nowego roku obradowało nadzwyczajne walne zgromadzenie akcjonariuszy Elektrimu, spółki kontrolowanej przez Zygmunta Solorza, która ponad 10 lat temu opuściła warszawską giełdę z obietnicą, że jeśli wyjdzie cało z upadłości, wróci. Choć Elektrim ocalał, do tej pory na GPW nie wrócił, a mniejszościowi akcjonariusze, niegdyś grający do jednej bramki z miliarderem, zdążyli się z nim porządnie skłócić.
Napięcie to nie znikło w poniedziałek, chociaż – na wniosek zarządu złożony ku zaskoczeniu inwestorów indywidualnych – przedmiotem głosowania był powrót Elektrimu na GPW. Dokładniej zarząd zaproponował uchwały ws. emisji akcji z prawem poboru ustalonym 7 stycznia w ramach publicznej oferty (spółka miała przygotować prospekt) oraz uchwałę upoważniającą zarządu do wprowadzenia nowych i starych akcji Elektrimu do obrotu na GPW. Ostatecznie żadna z tych uchwał nie została podjęta.
Sposób głosowania głównego akcjonariusza sprawił, że zabrakło odpowiedniej większości. Jego wehikuł Bithell (ma ponad 78 proc. wszystkich akcji) nie głosował w powyższych kwestiach w ogóle, a Karswell (ma ok. 3 proc. akcji) wstrzymał się od głosu za każdym razem.
Drobni inwestorzy, którzy wcześniej najpierw starali się wymusić udział prezesa Elektrimu Wojciecha Piskorza w NWZ (wyszedł, zanim przyjęto porządek obrad po wystąpieniu), a potem zgłaszali liczne wnioski i starali się tak zmodyfikować projekty uchwał, aby nie stracić, nie kryli oburzenia. Jakub Ciborowski, reprezentujący PAE, spytał wprost, czemu służy NWZ zwołane przez zarząd, na którym zarząd się nie stawia, a główny akcjonariusz nie zabiera głosu.
Jerzy Modrzejewski, prawnik Zygmunta Solorza, który tradycyjnie przewodniczył zgromadzeniu, stwierdził, że sposób głosowania głównego akcjonariusza to efekt zdarzeń, jakie miały miejsce na zgromadzeniu, a nie wcześniej ukartowanego planu.