Powszechnie uważa się, że zmiana regulacji unijnych jest zadaniem zbliżonym do niemożliwego. Doświadczenie SEG-u wskazuje na coś zupełnie przeciwnego – o wiele łatwiej jest wpłynąć na regulacje w Brukseli niż w Warszawie. Jeśli ktoś ma racjonalne argumenty, wystarczy do tego dołożyć górę cierpliwości i rezultat jest gwarantowany. Wprawdzie taki proces zajmuje kilka lat, ale tym bardziej należy zacząć jak najwcześniej.
Jesteśmy w o tyle trudnej sytuacji, że polski rynek kapitałowy jest najmniejszym z realnie funkcjonujących w ramach UE. A jednocześnie jest rynkiem przeregulowanym i „postgetbackowo” przenadzorowanym. To paradoks, że najmniejsze spółki, domy maklerskie i fundusze inwestycyjne poddane są największym wymogom regulacyjnym i nadzorczym. Tym bardziej że niekoniecznie służy to ochronie inwestorów, o czym pisałem w ubiegłym tygodniu.
Dlaczego piszę o tym z perspektywy działań w ramach UE? Otóż jest jasne, że regulator i nadzorca nie chcą ograniczyć regulacji i nadzoru – bynajmniej nie z powodu chęci zachowania wpływów (choć i to może mieć znaczenie), ale z powodów czysto pragmatycznych. Jeśli bowiem w przyszłości dojdzie do jakiegoś nadużycia (a dojdzie na pewno), pojawią się zarzuty, że gdyby nie zmiany, to by do tego nie doszło (niezależnie od tego, jaka byłaby prawda). Dlatego ewentualne zmiany muszą być delegowane z góry – to na poziomie unijnym powinny być wprowadzone odpowiednie przepisy ograniczające nadmierną regulację lub możliwości działania nadzoru. Właśnie w tym duchu finalizowane są obecnie zmiany (zainicjowane przez SEG) w unijnym rozporządzeniu prospektowym.
Samo wyrównanie boiska to jednak za mało, bo nałożenie tych samych wymogów na podmioty kilkadziesiąt czy kilkaset razy mniejsze bynajmniej nie oznacza równych warunków gry. Konieczne jest bowiem dopasowanie kosztów (tj. wymogów do realiów rynku) lub korzyści (tj. realne umożliwienie nabywania polskich spółek przez podmioty zagraniczne).
Pierwsze z tych rozwiązań próbowaliśmy lansować jako „projekt oscypek” – skoro w ramach UE mogą powstawać regionalne produkty mleczarskie nie spełniające surowych ogólnounijnych norm, to może mogą też funkcjonować lokalne rynki kapitałowe z lżejszymi wymogami regulacyjnymi? Oczywiście koncepcja taka spotkała się z prostą ripostą – skoro akcje polskich spółek mogą być kupowane przez unijnych inwestorów, to muszą podlegać unijnym regulacjom.