Manifest giełdowy – UE

W ubiegłym tygodniu pisałem, jakie decyzje należałoby podjąć na poziomie właścicielskim (Skarb Państwa), aby giełda w większym stopniu przyczyniała się do rozwoju polskiego rynku kapitałowego. Dziś zajmę się tym tematem z perspektywy architektury unijnego rynku kapitałowego.

Publikacja: 01.02.2024 06:00

dr Mirosław Kachniewski prezes zarządu, Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych

dr Mirosław Kachniewski prezes zarządu, Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych

Foto: MATERIAŁY PRASOWE

Powszechnie uważa się, że zmiana regulacji unijnych jest zadaniem zbliżonym do niemożliwego. Doświadczenie SEG-u wskazuje na coś zupełnie przeciwnego – o wiele łatwiej jest wpłynąć na regulacje w Brukseli niż w Warszawie. Jeśli ktoś ma racjonalne argumenty, wystarczy do tego dołożyć górę cierpliwości i rezultat jest gwarantowany. Wprawdzie taki proces zajmuje kilka lat, ale tym bardziej należy zacząć jak najwcześniej.

Jesteśmy w o tyle trudnej sytuacji, że polski rynek kapitałowy jest najmniejszym z realnie funkcjonujących w ramach UE. A jednocześnie jest rynkiem przeregulowanym i „postgetbackowo” przenadzorowanym. To paradoks, że najmniejsze spółki, domy maklerskie i fundusze inwestycyjne poddane są największym wymogom regulacyjnym i nadzorczym. Tym bardziej że niekoniecznie służy to ochronie inwestorów, o czym pisałem w ubiegłym tygodniu.

Dlaczego piszę o tym z perspektywy działań w ramach UE? Otóż jest jasne, że regulator i nadzorca nie chcą ograniczyć regulacji i nadzoru – bynajmniej nie z powodu chęci zachowania wpływów (choć i to może mieć znaczenie), ale z powodów czysto pragmatycznych. Jeśli bowiem w przyszłości dojdzie do jakiegoś nadużycia (a dojdzie na pewno), pojawią się zarzuty, że gdyby nie zmiany, to by do tego nie doszło (niezależnie od tego, jaka byłaby prawda). Dlatego ewentualne zmiany muszą być delegowane z góry – to na poziomie unijnym powinny być wprowadzone odpowiednie przepisy ograniczające nadmierną regulację lub możliwości działania nadzoru. Właśnie w tym duchu finalizowane są obecnie zmiany (zainicjowane przez SEG) w unijnym rozporządzeniu prospektowym.

Samo wyrównanie boiska to jednak za mało, bo nałożenie tych samych wymogów na podmioty kilkadziesiąt czy kilkaset razy mniejsze bynajmniej nie oznacza równych warunków gry. Konieczne jest bowiem dopasowanie kosztów (tj. wymogów do realiów rynku) lub korzyści (tj. realne umożliwienie nabywania polskich spółek przez podmioty zagraniczne).

Pierwsze z tych rozwiązań próbowaliśmy lansować jako „projekt oscypek” – skoro w ramach UE mogą powstawać regionalne produkty mleczarskie nie spełniające surowych ogólnounijnych norm, to może mogą też funkcjonować lokalne rynki kapitałowe z lżejszymi wymogami regulacyjnymi? Oczywiście koncepcja taka spotkała się z prostą ripostą – skoro akcje polskich spółek mogą być kupowane przez unijnych inwestorów, to muszą podlegać unijnym regulacjom.

I tu przechodzimy do sedna, bo – niestety – jest to rozumowanie błędne. W praktyce zagraniczni inwestorzy nie mogą kupować polskich spółek. Zdecydowana większość emitentów jest poza radarami zagranicznych inwestorów instytucjonalnych (zaledwie 29 spółek na 371 ma kapitalizację przekraczającą 1 mld euro, zaledwie na 28 spółkach średnie obroty na sesję przekraczają 1 mln euro), a dla zagranicznych inwestorów indywidualnych jest to operacja zbyt droga i skomplikowana. Nawet zakładając, że inwestor np. z Portugalii zainteresowałby się średnią spółką, tj. taką o kapitalizacji 40 mln euro i dziennych obrotach 15 tys. euro, jego dom maklerski nie jest najprawdopodobniej upoważniony do dokonywania transakcji na warszawskiej giełdzie. A nawet gdyby był, to ponosiłby dodatkowe koszty członkostwa w GPW, co przełożyłoby się na koszty transakcji.

Konieczne byłoby wdrożenie prostego – wydawałoby się – rozwiązania, że każdy inwestor w ramach UE może kupić akcje dowolnej spółki dopuszczonej na rynku regulowanym UE bez ponoszenia dodatkowych kosztów. Obecna sytuacja na rynku kapitałowym przypomina tę, którą pamiętamy sprzed paru lat w odniesieniu do usług telekomunikacyjnych – płaciliśmy kosmiczne pieniądze za roaming tylko dlatego, że przekroczyliśmy granicę kraju. Obecnie możemy bez dodatkowych kosztów korzystać z tych usług w całej UE i mam nadzieję, że kiedyś tak się stanie w odniesieniu do transakcji giełdowych – że nie będzie konieczności ponoszenia dodatkowych wysokich opłat tylko dlatego, że spółka jest notowana w innym kraju, niż prowadzony jest rachunek maklerski inwestora.

Zarysowana zmiana wymagałaby jednak zmiany postępowania giełd, a te jako monopoliści nie są zainteresowane zmianą status quo. Wolą działać w skansenie (nawet jeśli liczba odwiedzających spada), niż ryzykować zmiany w sposobie zawierania transakcji i kosztów, bo to by oznaczało otwarcie na konkurencję. Jeśli jednak „nowy właściciel” zdecydowałby, że warszawska giełda nie ma konieczności realizacji zysku w krótkim okresie, jeśli celem jej funkcjonowania byłoby wspieranie rozwoju gospodarczego, to powinna walczyć o możliwie tani i łatwy dostęp wszystkich inwestorów do rynku kapitałowego.

Objętość felietonu (a nawet dwóch felietonów) nie pozwala na przedstawienie szczegółów pożądanych zmian. Mam jednak nadzieję, że zdołałem nakreślić sedno idei – funkcjonowania giełdy jako centralnej instytucji infrastrukturalnej, której celem działania byłoby wspieranie rozwoju gospodarczego poprzez zapewnienie możliwie prostego i taniego (lub nawet darmowego) zawierania transakcji. Zainteresowanych szczegółami zapraszam do kontaktu.

Felietony
Praktyczny wymiar istotności
Felietony
Będą zwolnienia! Fajnie?
Felietony
DORA i nowi sygnaliści
Felietony
Stan gospodarki sprzyja krajowym obligacjom
Materiał Promocyjny
Jak zbudować efektywny HR i skutecznie zarządzać kapitałem ludzkim?
Felietony
Zawsze uważaj, z kim rozmawiasz
Felietony
Dywersyfikacja portfela obligacji