Za nami wybory prezydenckie, pojawiło się dużo komentarzy, m.in. twoje wpisy w social mediach. Czy inwestorzy powinni się przejmować polityką, czy wybory prezydenckie jakoś szczególnie powinny ich interesować, czy chodzi o co innego?
Odniesienie do polityki wydaje się konieczne, ponieważ mniej więcej połowa zamówień w polskim budownictwie pochodzi z sektora publicznego. Dla budownictwa każde wybory są bardzo emocjonujące, obserwujemy, co dzieje się na scenie politycznej. Branża obawia się przede wszystkim chaosu. Nie mamy w Polsce tendencji do długofalowego rozplanowania inwestycji publicznych. Bardzo wiele programów inwestycyjnych jest za to przedmiotem sporów politycznych – i to jest coś, co bardzo nas niepokoi, niezależnie od tego, kto akurat rządzi.
W krótkim terminie obawiamy się, że wybór prezydenta będącego z innego obozu niż koalicja rządowa może wprowadzić w niej pewien chaos. Obawiamy się, że urzędnicy, menedżerowie w spółkach kontrolowanych przez Skarb Państwa, nie będą podejmowali odważnych decyzji. Apelujemy, by programy inwestycyjne były realizowane sprawnie i efektywnie.
A za dwa i pół roku kolejne wybory parlamentarne.
Mamy generalnie problem z ciągłością, kontynuacją inwestycji. Niedawno pokazywaliście wykres, jak stabilnie rośnie rynek inwestycji infrastrukturalnych w Niemczech, a na tym tle Polska to również wzrost, ale z gwałtownymi wahaniami. Polityka to jedno, a drugie to uzależnienie od funduszy unijnych. Jest szansa, by skończyć z tym przekleństwem sinusoidy?
To powinno być realne, natomiast w ogóle nie uczymy się na błędach. Polski rynek skacze od bardzo głębokich dołków i nikt nie wyciąga z tego wniosków. Jest dużo programów inwestycyjnych na poziomie centralnym, ale nikt ich nie koordynuje. Poszczególni zamawiający – z rynku drogowego, kolejowego, energetycznego – działają w sposób egocentryczny, nie rozmawiają z rynkiem ani ze sobą.