Skąd ten nastrój rocznicowy, nie mam pojęcia. Może zbliżający się koniec roku to sprawia. A może przekonanie, że – jak wiadomo – dobrego kryzysu nie warto zmarnować. A co równie istotne, z kryzysu można wyciągać wnioski co do tego, jak myśleć i jak działać później. W przyszłości.
Wielki kryzys finansowy zaczął się dla mnie bynajmniej nie wraz z upadkiem banku Lehman Brothers. Wkrótce po tym, jak do tego doszło, 14 września 2008 r. został powszechnie uznany za początek potężnej zawieruchy. Ale już w 2007 r. na naszym rynku pojawiały się pierwsze oznaki przegrzania. Wyceny spółek szybowały w przestworza stratosferyczne, spółki szły po kapitał i zdobywały go... ale do czasu. Jesienią 2007 r. były już niepokojące sygnały – jakaś spółka nie pozyskała wszystkich pieniędzy, które zamierzała, poprzez ofertę publiczną, a jakaś inna miała nadsubskrypcję, ale... niewielką. Tak to wtedy było.
Tsunami zaczynało wzbierać za Atlantykiem w 2007, a nawet 2006 r. Dobrze to opisał Michael Lewis w książce „Big Short”. Na jej podstawie powstał znany film pod tym samym tytułem. W tamtym okresie intensywnie czytałem amerykańską i brytyjską prasę finansową i biznesową – przede wszystkim „The Wall Street Journal”, „International Herald Tribune” i oczywiście „Financial Timesa”. Pojawiały się tam artykuły zwiastujące, a nawet już stwierdzające, kryzys na rynku kredytów hipotecznych w USA. Powoli zaprzestawano zachwycania się Alanem Greenspanem. Greenspan jako szef Rezerwy Federalnej USA przez wiele lat praktykował politykę bardzo niskich stóp procentowych, a nadzór bankowy nie kontrolował należycie banków, które udzielały masowo pożyczek hipotecznych. Był gwiazdą amerykańskiej, a także światowej opinii publicznej.
Nawet ja, zaledwie prezes warszawskiej giełdy, w jakiejś wypowiedzi, bodajże w pierwszych miesiącach 2008 r., stwierdziłem, że Greenspan to pseudogeniusz finansów, bo kto jak kto, ale on nie powinien uważać, że ceny nieruchomości będą tylko rosły. Była to zresztą tylko trawestacja tego, co już mówiło się o Greenspanie w rozwiniętym świecie (choć co do tego bycia „rozwiniętym” też można było wtedy powziąć zasadnicze wątpliwości). U nas jednak takie poglądy były uważane wciąż za ekstrawaganckie. Dlatego w mediach zaroiło się od nagłówków typu „Prezes Giełdy krytykuje Alana Greenspana”.
Czytaj więcej
Pisanie ku pokrzepieniu serc może mieć jakiś sens. Będzie to krótka – tak, krótka, bo wiele wątków można by dodać – opowieść o historii debiutu GPW na Giełdzie. Może nawet o czymś więcej. O sztuce łączenia światów, o ambos mundos, jak nazwa tego hotelu w Starej Hawanie, gdzie Hemingway popijał daiquiri.