Indeksy giełdowe po załamaniu na początku marca, od ponad dwóch miesięcy mozolnie pną się do góry. Rentowności obligacji skarbowych, które w ubiegłym miesiącu doznały solidnego załamania, od kwietnia także zaczęły rosnąć. Stawki rynkowych stóp procentowych, na bazie których prognozowane są przyszłe ruchy Fedu, z etapu dyskontowania zakończenia cyklu podwyżek na posiedzeniu w marcu, przeszły do pełnego uwzględniania podwyżki o 25 pkt bazowych w maju i zaczynają widzieć realne szanse na przedłużenie cyklu na czerwiec (ok. 1/4 szans). Wszystko zatem zdaje się upływać w myśl ludowych prawideł „strachy na lachy”, „rozejdzie się po kościach”.
Tymczasem sytuacja w amerykańskim sektorze bankowym jest wciąż daleka od normalności. Przynajmniej tak to widzę. Nie musi to oznaczać głębokich problemów i konieczności wystąpienia większego kryzysu, ale sektor jest obecnie źródłem poważnej nierównowagi, która zaszkodzi największej gospodarce świata. A jeśli jej, to najpewniej odbije się to na aktywności w skali całego świata, w tym u nas.
Amerykańskie banki od początku roku doświadczają największego od półwiecza odpływu depozytów. Przyczyny są oczywiste. Pomimo systematycznego wzrostu stóp proc. banku centralnego, dochodzących już do 5 proc., oprocentowanie depozytów banków komercyjnych ledwo drgnęło z poziomu zera. Średnio wynosi dziś niecałe 0,5 proc., a więc 10-krotnie mniej niż stopa Fedu. W tym samym czasie fundusze pieniężne oferują klientom roczne zyski w wysokości 4,5 proc. i więcej.
Warto wiedzieć, że środki klientów banków nie zaczęły odpływać po bankructwie Silvergate’u i Silicon Valley Banku. Proces ten zaczął przyspieszać w styczniu, a w marcu, rzecz jasna, istotnie się nasilił. Od tego czasu nic się nie zmienia. Ucieczka pasywów postępuje w kierunku instrumentów oprocentowanych po stawkach rynkowych oraz innych alternatyw.
Co z tego wynika? Oprócz wspomnianego wzrostu aktywów funduszy pieniężnych Amerykanie znowu śmielej podchodzą do giełdy. Widać to po zachowaniu indeksów z Wall Street. Są w okolicach najwyższych poziomów od września. Do tego rentowności obligacji wciąż są relatywnie (za) nisko. Nie taki obrót spraw pragnie obserwować bank centralny, który prowadzi walkę z wysoką inflacją.