Na każdym z rynków działają inne mechanizmy. Wygaszenie pieca w hucie jest procesem nieporównywalnie czasochłonnym w stosunku do zatrzymania turbin wiatraka. Także przełączenie dźwigni w Megafactory trwa ułamek tego, co mogą zrobić docenci przy RBMK. Nie zawsze jednak da się wyhamować siły natury, czego przykładem jest elektrownia wodna Banqiao.
Badanie korelacji pomiędzy rynkiem walutowym a akcji na przykładzie GPW wydaje się niezbyt mądrym podejściem. Sentencja ta nie jest niczym odkrywczym, ale stanowi nawiązanie do słów Szekspira „Głupiec myśli, że ma dość rozumu, mędrzec wie, jak wiele mu brakuje”.
Historia polskiego rynku finansowego po 1989 r. pokazuje, iż trudno jest uchwycić w jeden matematyczny model to, co działo się zarówno ze złotym, jak i z giełdą – czy raczej jej namiastką.
Sztywny kurs wprowadzony na początku lat 90., a później modyfikowany na różne sposoby, nie korelował się z tym, co się działo w młodzieńczych latach GPW. Zauważalne były wahnięcia polskiej waluty, ale wszystko odbywało się zgodnie z przyjętym korytarzem. W pierwszej połowie 2000 r., za dolara płacono ponad 4,5 zł. Na początku drugiego kwartału, a dokładnie 12 kwietnia 2000 r., wypuszczono złotego na szerokie wody. Jeszcze przez chwilę zagranica osłabiała polską walutę, ale już w październiku trend zaczął się zmieniać. PLN wszedł na długoterminową ścieżkę wzrostową, jednakże w tym samym czasie na warszawskim parkiecie zaczęły rozpychać się niedźwiedzie. WIG20 tylko na chwilę zameldował się powyżej 2500 punktów i był to koniec marzeń o podróży na 5000 punktów. Całej bessie z lat 2000–2003 towarzyszył proces umacniania się złotego. Co jakiś czas zdarzały się podbicia dolara o +10 proc. z lokalnego denka, jednakże trend na rynku walutowym był niezmiennie ten sam. Stabilizacja nastąpiła w kolejnych kwartałach i od 2004. r można było zauważyć względną korelację pomiędzy USD/PLN, a indeksem szerokiego rynku – WIG.
Pisząc o wzajemnym korelowaniu się ww. instrumentów, muszę z miejsca uderzyć się w pierś, zanim zrobią to za mnie pasjonaci ekonometrii. Nie chodzi tu o to, że dzień w dzień wraz z nowymi szczytami indeksów giełdowych, złoty wspina się na swoje wyżyny. Pomijam tu także kwestię heteroskedastyczności. Starzy wyjadacze wykresów wiedzą doskonale, że liczy się nie poziom, a strefa cenowa. Nie tak ważny jest dzień w kalendarzu, jak okienko czasowe. A to, że rośnie, nie oznacza, że nie spada. Wisienką na torcie ma prawo okazać się wymiar, w jakim postrzegamy analizowane wykresy – tutaj z pomocą przychodzi ermanometria. Czyli o co tak naprawdę chodzi w tej całej korelacji? Nie powinno pojawić się zerojedynkowe myślenie typu – jak dolar spada to WIG20 pójdzie w górę? I czy nowe minima indeksu nie powinny być potwierdzone przez nowe szczyty USD/PLN?