A jaka byłaby opowieść o naszej Ziemi widziana oczyma kogoś z kosmosu? Kogoś, kto zacumował swój statek na okołoziemskiej orbicie i przez ostatni rok wnikliwie studiował wzajemne relacje nas, Ziemian, być może wcielając się w postać człekokształtną. Postać, która wsłuchiwała się w rozmowy nas, Polaków, ale też rozmowy Rosjan, Niemców, Brazylijczyków, Chińczyków, Amerykanów itd. Która wnikliwie studiowała wszystkie dostępne media. Która przez rok prowadziła badania próbek atmosfery oraz warunków życia fauny i flory. Która wnikliwie analizowała wykorzystywane przez nas technologie.
No cóż, dla kogoś z kosmosu okazalibyśmy się cywilizacją nie dość, że prymitywną, to na dodatek o skłonnościach samobójczych. Dlaczego? Z jednej strony jesteśmy „przywiązani do Ziemi” – nie jesteśmy w stanie jej opuścić, przenieść się na inną planetę – z drugiej zaś bardzo wiele uwagi i energii poświęcamy temu, by w ten czy w inny sposób unicestwić nasze jedyne miejsce do życia. Olbrzymie środki kierujemy na rozbudowę militarnych arsenałów (ponad cztery razy więcej, niż potrzeba do wyżywienia tych, którzy żyją na granicy ubóstwa), w tym tych masowej zagłady. Bioróżnorodność w szybkim tempie ulega ograniczeniu. Zasoby nieodnawialne eksploatowane są na potęgę, w zamian wydalamy olbrzymie ilości szkodliwych substancji, które prowadzą m.in. do niebezpiecznych zmian klimatu. Nie wspominając już o licznych laboratoriach – wojskowych i nie tylko – gdzie ludzki intelekt wykorzystywany jest do pracy nad różnymi formami broni chemicznej czy biologicznej (nie brakuje poszlak na to, że śmiercionośny covid to właśnie produkt jednej z takich „fabryk”).
Kosmita zauważyłby także, że jesteśmy cywilizacją, w której znów coraz powszechniej liczy się fizyczna siła, a nie moc wynikająca z argumentów. A wszystko to w sytuacji głębokich zależności i wyzwań, których nie da się rozwiązać bez powszechnego współdziałania i współpracy. A więc w świecie, w którym rywalizacja i siła nie są w stanie wyłaniać zwycięzców, stanowią jedynie prostą drogę do porażki nas, jako cywilizacji.
Międzygalaktyczny podróżnik stwierdziłby także, że ma do czynienia z cywilizacją, która nie potrafi skupiać się na kluczowych wyzwaniach, bo brak jej umiejętności krytycznego myślenia. Ale skąd ta ostatnia umiejętność miałaby się brać, skoro systemy edukacji powszechnie biorą wiedzę za mądrość, a placówki szkolne koncentrują się na indoktrynacji (powielaniu określonych, szkodliwych wzorców z przeszłości). W tej sytuacji powszechne staje się forsowanie jedynie słusznej – czyli „mojej/naszej” – prawdy, a nie poszukiwanie prawdy jako takiej.
Dostrzegłby też z pewnością, że my, Ziemianie, tworzymy społeczeństwo, którego rozwój jest jednowymiarowy, materialistyczny. Równocześnie taki, w którym technologia stoi często przed człowiekiem; jej rozwój jest w dużej mierze niekontrolowany i, owszem, wielokrotnie służy ona rozwiązywaniu określonych problemów, ale często te same rozwiązania są natychmiast wykorzystywane do czynienia zła, pozyskiwania i utrzymywania władzy.
Nasz kosmiczny przybysz dziwiłby się, że kluczowy dziś wyścig technologiczny mający miejsce na Ziemi to wyścig o to, czy ziemską społeczność ostatecznie kontrolować będzie chińska czy amerykańska sztuczna inteligencja, podłączona do amerykańskich lub chińskich komputerów kwantowych. Dziwiłby się też, że ludzie sami dobrowolnie wspierają proces hakowania własnych mózgów, udostępniając – z reguły za darmo – niemalże wszelkie dane o swoim życiu, wzorcach zachowań, przekonaniach itd. Że w praktyce żadne prawo ich przed nadużywaniem tej zakumulowanej o nich wiedzy skutecznie nie chroni, czyniąc stopniowo nas, ludzi, bezwolnymi przedmiotami powszechnej manipulacji.