3200 USD, czyli jak urwać z bitcoina jedno zero

Podczas webinarów, wykładów czy też spotkań face to face z inwestorami zaczepiany jestem hasłem „bitcoin". Zazwyczaj odpowiadam uśmiechem lub staram się nie reagować ze względu na to, że nie lubię mówić na temat tego, czego nie ogarniam wzrokiem.

Publikacja: 27.06.2022 21:00

3200 USD, czyli jak urwać z bitcoina jedno zero

Foto: Bloomberg

Bywały jednak takie momenty, w których publicznie prezentowałem swoje stanowisko odnośnie do „krachowaluty". Wówczas na techniczny bęben wrzucałem dodatkowo eteherum czy XRP. Jednakże zawsze główny nacisk analityczny kładziony był na półsierotę, któremu ojcostwo przypisuje się Satoshi Nakamoto. Mowa oczywiście o bitcoinie, który na początku swego życia kwotowany był po kilka centów za sztukę. Dorastanie okazało się szczególnie owocne i po dziesięciu latach z 0,05 USD zrobiło się ponad 50 000 USD. Całkiem nieźle jak na coś, czego nikt nigdy nie widział, nie miał w kieszeni, ani także nie zdołał odczuć fizycznej obecności. No może jedynie w momencie, w którym krachowaluta zamieniała się z elektronicznego zapisu w zielonego Franklina.

W 2018 r. podczas spotkań w Parkiet TV jednym z omawianych wówczas instrumentów był bitcoin. Ceny kształtowały się w okolicy 10 000–20 000 USD – czyli bardzo wysoko jak na ówczesne czasy. Oczekiwania co do dalszej zwyżki były czymś naturalnym. Jednak nie dla mnie. A to za sprawą analizy technicznej, według której podażowym magnesem dla bitcoina były wówczas okolice 3000 USD. Przecena o 70 proc, po tym jak już instrument w kilka tygodni „się przepołowił", wydawała się utopią. Jak jednak pokazała rzeczywistość, granica 4000 USD została wkrótce przełamana i szacunki okazały się trafione. Trójka z przodu i niedźwiedzie górą. Do dzisiaj krąży nagranie ze stycznia 2018 r., na którym prowadzący program z lekkim poruszeniem patrzy na wykres. Bessa w 2018 r. zabrała maksymalnie prawie 80 proc. i mogłoby się wydawać, że podobna sytuacja więcej się już nie powtórzy. Nic bardziej mylnego.

Zanim nastąpiło załamanie w 2018 r., cztery lata wcześniej niedźwiedzie wykonały już podobny ruch, a nawet mocniejszy. Z grudniowego szczytu w 2013 r. została wyprowadzona spadkowa kontra, w ramach której kurs krachowaluty spadł z 1239 USD poniżej 100 USD. Wówczas skala spadków wyniosła maksymalnie 92 proc. i okazała się dobrą, aczkolwiek niezbyt trwałą lekcją dla zwolenników wirtualnych aktywów. Ale pierwszy wielki krach nastąpił już w 2011 r. Po okazałym rajdzie na północ niedźwiedzie urwały prawie 95 proc. z wyceny bitcoina. Kurs z poziomu 32 USD zanurkował o prawie 20 USD. Obecnie 20 USD to pikuś, ale dekadę temu realia były zupełnie inne. Konkluzja nasuwa się taka, że skoro w funkcjonowanie wyżej wymienionej kryptowaluty wpisany jest krach, to ewentualna „cofka" z 65 000–70 000 USD do 3000 USD nie powinna nikogo dziwić. Na razie inwestorzy są skłonni kupić bilet na loterię po 20 tysięcy za sztukę, ale trzeba mieć świadomość tego, że zamiast potencjalnych 100 kawałków zielonych może zostać w ręku jedynie kawałek tego, co się zainwestowało.

Według guru rynków finansowych Warrena Buffetta granie bitcoinem opiera się na zasadzie większego głupca. Kilka lat temu porównał ją nawet do trutki na szczury i to do kwadratu. Od momentu, w którym padły jego mocne słowa, kurs na platformach maksymalnie wzrósł kilkakrotnie.

A propos zwyżek – nie tylko pomiędzy spadkowymi falami zachodzi zależność. Także i impulsy hossy są ze sobą powiązane. I nie bacząc teraz na lament giełdowych farmaceutów, którzy linijką odmierzają faktyczne ruchy na giełdach, szukając potwierdzenia w literaturze o finansowym zabarwieniu – twierdzę, że wszystkie trzy dotychczasowe okresy wzrostów, według koncepcji eWave, są połączone proporcją 1:1. Pierwsza fala hossy (2010–2011) wyniosła około 64 000 proc. (kurs wzrósł 640 razy – z 0,05 USD do 32 USD. Drugi rynek byka trwał do listopada 2013 r. i przyniósł zwyżkę z 2 USD do 1240 USD. Nie bawiąc się w grosiki, wychodzi 62 000 proc. (czyli 620 razy). I teraz uwaga! Traktując denko z lutego 2014 r. (bitcoin jest wówczas kwotowany w okolicy 100 USD) jako początek nowej fali hossy, zaś maksimum z kwietnia 2021 r. (a nie to z listopada – taką możliwość daje teoria fal Eliotta) jako koniec piątej fali (szczyt wypadł w okolicy 64 800 USD), to okazuje się, że tak zaksięgowana zwyżka doprowadziła do wzrostu cen 648 razy. Konkluzja: na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat uwidoczniły się trzy impulsy hossy, z których każdy ma średnio skalę około 63 600 proc. (wzrost 636 razy).

Tutaj mogą zabrać głos zarówno miłośnicy fal Elliotta, jak i ich prawdziwi znawcy (taka elitarna grupa w stylu SEALs czy GROM) i postawić tezę, że magnesem dla bitcoina ma prawo okazać się podstawa drugiej podfali poprzedniego impulsu. A patrząc na wykres, gołym okiem widać, że są to okolice 3200–3400 USD. I koło się zamyka, gdyż właśnie tam prosta matematyka wskazuje, że 95 proc. liczone od szczytów (jak kto woli: 64 800 lub 68 900 USD) wychodzi gdzieś pomiędzy 3200 a 3400 dolarów amerykańskich. Układanka w teorii wygląda na gotową.

I nie wiem, czy tego typu scenariusz kogokolwiek zadowoli, ale z technicznego punktu widzenia wygląda on na zasadny. I czy genialny zapis znaków w technologii blockchain mógłby się załamać z powodu jednego zera? Zero, o którym wspomina Lady Pank, a którego może zabraknąć w niedawnej wycenie bitcoina, kiedy kwotowanie było w okolicy 32 000 USD?

Felietony
Ile odliczać?
Felietony
Zbieranie danych do ESRS-ów
Felietony
Nowa epoka w prospektach?
Felietony
Altcoiny – między potencjałem a ryzykiem
Felietony
Dyskretny urok samotności
Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek