Do niewypłacalności rzeczywiście nie doszło, ale do utraty cierpliwości przez rynki finansowe już tak. W tym roku problem jest znacznie bardziej poważny, więc skoro politycy nie byli w stanie porozumieć się w prostszej sprawie rok temu, należałoby brać pod uwagę scenariusz, że nie uda im się to w roku wyborczym.
Na początek wypada wyjaśnić, skąd wziął się problem. Powodem numer jeden jest typowe myślenie polityków „tu i teraz, a w przyszłości jakoś to będzie". Z pewnością George W. Bush dziesięć lat temu był przekonany, że w 2012 r. amerykańska gospodarka będzie w fazie boomu gospodarczego i przyznane na tak długi okres ulgi podatkowe będzie można odebrać albo jeszcze lepiej – dać na zawsze, bo przecież po 10-letnim boomie dług w relacji do PKB byłby bardzo mały. Z podobnego założenia wychodził też w 2009 r. Barack Obama, dokładając do ulg podatkowych (które już nie miały stymulacyjnego działania, bo podatnicy się do nich przyzwyczaili) liczne wydatki mające?wyciągnąć gospodarkę z recesji. Gospodarka miała przyspieszyć, deficyt obniżyłby się poprzez wzrost wpływów podatkowych i problem rozwiązałby się sam.
Wbrew życzeniowemu myśleniu polityków silne ożywienie gospodarcze nie chce nadejść. Z różnych powodów ożywienie w USA jest dość niemrawe i gospodarka najchętniej przyjęłaby kolejny pozytywny bodziec. Tymczasem konstrukcja wprowadzonych wcześniej programów stymulacyjnych zakłada ich wygaśnięcie w roku przyszłym na kwotę około 550 mld USD. To mniej więcej tyle, ile wynosił słynny chiński pakiet stymulacyjny sprzed trzech lat. Amerykańskie biuro budżetowe szacuje, że takie nieco przypadkowe zacieśnienie fiskalne może obniżyć przyszłoroczny PKB w USA aż o 4 punkty procentowe, co naturalnie oznaczałoby recesję. Ben Bernanke podczas wystąpienia w Kongresie dodał, że taka recesja zabrałaby ponad milion miejsc pracy, znacznie więcej, niż bank centralny jest w stanie wygenerować jakimkolwiek drukowaniem pieniądza (zakładając, że w ogóle może). W tym kontekście ciekawa jest reakcja rynku, który podchwycił deklarację rozważenia dodatkowych?działań Fedu, gdyby rynek pracy pozostawał słaby, a nie reaguje na zagrożenie polityki fiskalnej.
Być może problemu nie ma? Stany Zjednoczone, dysponując pieniądzem rezerwowym, nie mają specjalnych trudności w finansowaniu potrzeb pożyczkowych i przecież można po prostu przedłużyć istniejące programy lub wprowadzić nowe. Nie jest to jednak takie proste. Po pierwsze, przedłużenie ekspansji fiskalnej bez średnioterminowego planu konsolidacji prawdopodobnie spotkałoby się z negatywną oceną agencji ratingowych, a przecież obniżenie oceny wiarygodności USA było w ubiegłym roku?jednym z powodów paniki?na rynku. Po drugie, kalendarz?polityczny wyjątkowo nie służy porozumieniu. Barack Obama prowadzi w sondażach,?a to będzie usztywniać republikanów, szczególnie że dekoniunktura gospodarcza przed wyborami może działać na ich korzyść.
Czy zatem powinniśmy obawiać się amerykańskiego wyborczego klifu? Nie uważam, aby Kongres miał po prostu pozostawić prawo w obecnej formie i dopuścić do załamania gospodarczego. Jednak bardzo możliwy jest scenariusz, w którym to dopiero nowy prezydent dokona pierwszych zmian i być może z braku czasu będą to zmiany tymczasowe (na miesiąc lub dwa, do czasu wypracowania nowych rozwiązań). A to oznacza istotne źródło niepewności w II połowie roku. Nakładając na to wyhamowanie ożywienia gospodarczego na świecie i nieustający brak odpowiedzi na kłopoty południowej Europy, otrzymujemy mieszankę, która z powodzeniem może konkurować z ubiegłoroczną „receptą" na kryzys na rynkach finansowych. Naturalnie, schemat ten nie musi się powtórzyć – dane mogą się poprawić, Chińczycy mogą podgrzać jeszcze na jakiś czas gospodarkę, jednak od amerykańskiego Kongresu nie spodziewałbym się żadnych konkretów przed listopadem.