Powyborczy krajobraz

Szczęśliwie jesteśmy już po amerykańskich wyborach prezydenta (oraz Izby Reprezentantów i jednej trzeciej Senatu). Mówi się przede wszystkim o wyborach prezydenckich, ale trzeba pamiętać, że prezydent w USA, mimo że ma potężną władzę, to tak naprawdę wiele zdziałać nie może.

Aktualizacja: 14.02.2017 15:30 Publikacja: 16.11.2012 05:00

Piotr Kuczyński, główny analityk, Xelion. Doradcy Finansowi

Piotr Kuczyński, główny analityk, Xelion. Doradcy Finansowi

Foto: Archiwum

Ograniczony jest z jednej strony zasadą „check and balance" (hamulców i równowagi), która w USA, częściej niż w innych krajach, prowadzi do blokady dobrych pomysłów (złych na szczęście też). Prezydent ma też problem z Kongresem, w którym Izba Reprezentantów (tak jak obecnie) jest innej opcji politycznej niż on sam, a w Senacie jego partia ma niewielką przewagę. Zresztą nawet przewaga w obu izbach niczego nie gwarantuje, bo w system wbudowane są możliwości blokowania podjęcia decyzji.

Dokładnie widać to było wtedy, kiedy reforma ochrony zdrowia, po to, żeby mogła zostać uchwalona, musiała być pozbawiona bardzo istotnego elementu: państwowego ubezpieczyciela. Miał on działać non profit i konkurować z prywatnymi ubezpieczycielami. Można sobie wyobrazić, jak spadłyby zyski towarzystw ubezpieczeniowych, lekarzy i innych zatrudnionych w ochronie zdrowia, gdyby pojawiał się silna konkurencja. Ale wielu Amerykanów woli obecny system, mimo że wydaje się w nim dwa razy więcej pieniędzy (na osobę) niż wydaje kolejny kraj w rankingu. Mimo to USA zajmują bardzo odległe miejsce w rankingu Światowej Organizacji Zdrowia.

Nie udało się też ograniczyć wszechwładzy rynków finansowych. Wszyscy dokładnie wiedzą, że jedną z przyczyn kryzysu bankowego było to, że w 1999 r. przestały obowiązywać ograniczenia narzucone sektorowi bankowemu w 1933 r. (po krachu giełdowym i w czasach wielkiej depresji). W 1933 r. uchwalono ustawę Glass-Steagall, która nakazywała rozdzielenie klasycznej bankowości od działalności inwestycyjnej. Bank inwestycyjny mógł zbankrutować, ale nie doprowadzało to do runu na banki depozytowo-kredytowe. Wszyscy wiedzą, że trzeba do tego wrócić, ale prezydent USA jest za słaby, a lobbyści za silni.

Czy w tej sytuacji dziwić może to, że sektor finansowy zasilił kampanię Mitta Romneya trzy razy większymi środkami niż te, które dotarły do zwolenników Baracka Obamy? Na czele listy były Goldman Sachs, JP Morgan i Bank of America. Nie można też wykluczyć, że sektor finansowy zrobił po wyborach pokazówkę, jaką była gwałtowna przecena akcji i surowców. Jeśli pamięta się o tym, że od początku wyborczego tygodnia wygrana Baracka Obamy wydawała się coraz bardziej prawdopodobna (portal Intrade pokazywał w zakładach politycznych przewagę Obamy w stosunku 2:1), a rynki wyraźnie na to z optymizmem czekały, to przecena tuż po wyborach wydawała się być bardzo dziwna.

To prawda, że USA stoją teraz przed problemem „klifu fiskalnego", który zmniejszyłby ilość pieniędzy w kieszeniach Amerykanów nawet o 600 mld USD, co doprowadziłoby do recesji w USA oraz do załamanie gospodarki globalnej. To również prawda, że republikańska Izba Reprezentantów nadal sprzeciwia się podwyżkom podatków i zwalcza ideę zniesienia ulg podatkowych z ery prezydenta Busha dla zamożnych.

Jednak przecież politycy szaleńcami nie będą. Przynajmniej mam taka nadzieję. Wiedzą, co może się wydarzyć i wiedzą też, że strona, która nie wykaże się ustępliwością, bardzo na tym straci. Poza tym do następnych wyborów do Izby Reprezentantów zostały dwa lata, a do wyborów prezydenckich cztery. Nie ma sensu podkopywanie pozycji Baracka Obamy, bo i tak przecież nie może startować w następnych wyborach.

John Boehner, spiker Izby Reprezentantów (republikanin), dzień po wyborach wydał oświadczenie odnośnie do klifu fiskalnego. Mówił o kompromisie i zgadzał się na zwiększenie przychodów z podatków, ale nie zgadzał się na zwiększenie górnej stawki podatkowej (35 proc.). To jest tylko początek, ale z pewnością strony usiądą do stołu z pełną świadomością, że od nich zależą losy świata (to nie przesada).

Czy mamy pewność, że katastrofy nie będzie? Nie do końca. Trzeba pamiętać, że w Partii Republikańskiej coraz więcej do powiedzenia mają przedstawiciele Tea Party, której reprezentantem jest Paul Ryan, kandydat na wiceprezydenta stojący u boku Micka Romneya. Jego poglądy są niezwykle radykalne (obniżki podatków dla zamożnych i firm oraz cięcia świadczeń zdrowotno-socjalnych). Jest on podobno nadzieją republikanów i ma wygrać wybory za cztery lata. Jeśli reprezentowane przez niego poglądy podzielą republikanie mający przewagę w Izbie Reprezentantów to gospodarka globalna z klifu jednak spadnie, a prezydent USA nie będzie w stanie temu przeciwdziałać.

Felietony
Wspólny manifest rynkowy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Felietony
Pora obudzić potencjał
Felietony
Kurs EUR/PLN na dłużej powinien pozostać w przedziale 4,25–4,40
Felietony
A jednak może się kręcić. I to jak!
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Felietony
Co i kiedy zmienia się w rozporządzeniu MAR?
Felietony
Dolar na fali, złoty w defensywie