Po obu stronach Atlantyku zaczęło się rozmrażanie gospodarki i – przynajmniej na razie – nieśmiałe testowanie wizji nowej, postpandemicznej normalności oraz budowanie nowych prognoz.
Kilka rzeczy wydaje się pewnych. Na przykład to, że trzeba zweryfikować wszystkie stare prognozy i przewidywania. Te, które zostały ogłoszone lub były przygotowane przed wybuchem pandemii, można odłożyć na półkę. W części dotyczącej tego i przyszłego roku bez wątpienia są nieaktualne i nieadekwatne, a co za tym idzie, ich realność i wiarygodność w średnim terminie są raczej nikłe. Co bardziej biegli w technikach PR analitycy biją się publicznie w piersi i przyznają, że widzieli kryzys, ale go lekceważyli.
W oczekiwaniu na nową normalność pojawiają się pierwsze szacunki, które zapowiadają, że będzie ona gorsza od normalności, którą znaliśmy. Według Congressional Budget Office pandemia w najbliższej dekadzie kosztować będzie amerykańską gospodarkę w ujęciu realnym 7,9 bln dolarów (nominalnie 16 bln dolarów), co oznacza, że jej wzrost w tym czasie będzie o 3 proc. mniejszy, niż CBO prognozowało kilka miesięcy temu.
Niepewność co do przyszłości, a tym samym problem związany z prognozami, nieźle oddają przewidywania dotyczące rynku pasażerskich przewozów lotniczych. Dane z przeszłości pokazują, że okresy kryzysu, takie jak atak na USA z 11 września 2001 r., epidemia SARS czy kryzys finansowy z 2008 r., na dłużej lub krócej powstrzymywały wzrost przewozów. Spadek odnotowano jedynie w czasie kryzysu wywołanego pierwszą wojną w Zatoce Perskiej. Krzywa kreślona na podstawie danych z ostatnich kilkudziesięciu lat jest zbliżona do wykładniczej. Dziś oczekuje się, że w 2020 r. przewozy spadną – w wersji optymistycznej – o 35 proc. lub – w wersji pesymistycznej – o 65 proc. Patrząc na historyczne dane, oznacza to, że będą na poziomie z drugiej połowy I dekady XXI wieku.
Trudno ocenić, na ile w nowej normalności przydatne będą doświadczenia z kryzysu w 2008 r. KKR, jedna z największych na świecie firm zarządzających funduszami private equity, przyjęła wówczas strategię „czekaj i obserwuj" i podchodziła ostrożnie do nowych inwestycji. Dziś wiadomo, że w odróżnieniu od Warrena Buffetta KKR nie wykorzystał wówczas szansy, jaka pojawiła się w związku z drastyczną przeceną atrakcyjnych aktywów. Teraz KKR inwestuje śmiało, śmielej niż inne firmy PE, by – jak można sądzić – nie popełnić błędu sprzed ponad dekady. Wybiera te funkcjonujące na rynku od lat firmy, które jego zdaniem odnajdą się w nowej normalności.