Ceny ziemi w głównych miastach Polski sięgnęły szczytów absurdu jesienią 2006 r., gdy do ofensywy na szeroką skalę ruszyli inwestorzy zagraniczni, głównie z Hiszpanii i Irlandii. Absolutny rekord cenowy nad Wisłą ustanowiła wówczas irlandzka firma Redshank, kupując od Zachodniego NFI dwie działki przy ul. Hożej w Warszawie, o łącznej powierzchni blisko 1,9 tys. mkw. Giełdowa spółka skasowała za nie 58 mln zł, tj. 31 tys. zł za mkw.
[srodtytul]Interes życia Zachodniego[/srodtytul]
Eryk Karski, ówczesny prezes Zachodniego NFI, nie ukrywał zadowolenia. – Nie jestem pewien, czy bylibyśmy w stanie zarobić tyle, co na sprzedaży ziemi, budując nawet najbardziej ekskluzywny apartamentowiec – mówił. Trudno mu się dziwić – koszt ziemi, w przeliczeniu na metr kwadratowy lokalu, wyniósłby bowiem niemal 10 tys. zł. Choć od zakupu minęły blisko cztery lata, nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie na działce wybudowano planowany apartamentowiec.
Twardy orzech do zgryzienia mają też dwaj hiszpańscy deweloperzy: Lubasa i Sando, którzy w listopadzie 2006 r. zwyciężyli w morderczej rywalizacji o tereny stołecznych zajezdni autobusowych przy ulicach Inflanckiej i Chełmskiej. Pierwszy za 28,7 tys. mkw. zapłacił 390,6 mln zł, czyli 13,6 tys. zł za mkw., drugi za 5,1-hektarową działkę wyłożył 371,5 mln zł, tj. około 7,2 tys. zł za mkw.
Lubasa zdecydowała się zmierzyć z wyzwaniem, jakim jest wyjście na zero w projekcie, w którym koszt ziemi w metrze powierzchni budynku wynosi 5 tys. zł i przy Inflanckiej buduje biurowiec. Posesja przy Chełmskiej czeka na lepsze czasy lub bardziej zdeterminowany zarząd, który zdecyduje się odpisać w księgach część wartości działki i następnie ją zabudować.