Początek maja przyniósł wieści o spadku bacznie obserwowanego przez nas wskaźnika PMI dla polskiego przemysłu do poziomu najniższego od czterech miesięcy (46,6 pkt). A to i tak jeszcze nie taki zły wynik, biorąc pod uwagę, że „starszy brat” polskiego PMI, czyli analogiczny wskaźnik dla przemysłu strefy euro, w kwietniu... pogłębił jesienne dno trendu spadkowego i znalazł się najniżej od połowy 2020 roku, czyli okresu, gdy gospodarki dopiero zaczynały wychodzić z pandemicznej zapaści.
Ekonomiści pocieszają, zwracając uwagę, że bliźniaczy wskaźnik dla sektora usług strefy euro nie tylko nie wykazuje podobnych oznak słabości, lecz wręcz przeciwnie – w kwietniu zawędrował najwyżej od 12 miesięcy.
Nam słabość przemysłowych PMI o tyle nie daje jednak spokoju, że historycznie to raczej z nimi, a nie z chodzącym własnymi ścieżkami usługowym wskaźnikiem, skorelowane były rynki akcji. Zarówno nasz rodzimy, jak i te globalne.
Niespotykane rozbieżności
Temat jest tym bardziej intrygujący, że tym jednak razem rynki akcji zdają się w bezprecedensowy sposób... ignorować sygnały, jakie wysyłają wskaźniki koniunktury gospodarczej. O ile jeszcze w pierwszych miesiącach żywiołowego odbicia trwającego od jesieni nasz rodzimy WIG miał mocne wsparcie w postaci analogicznego odbicia krajowego PMI, o tyle teraz to stwierdzenie jest już nieaktualne. Podczas gdy PMI zaczął w marcu i kwietniu zawracać w dół, to WIG zakończył kwiecień na poziomie najwyższym od 13 miesięcy.