To był impuls do kulminacyjnej fali bessy

Upadek Lehman Brothers był czynnikiem, który nie tyle wywołał bessę, ile raczej przemienił ją z nieodbiegającego od historycznej normy trendu spadkowego w przypominającą czasy wielkiego kryzysu falę panicznej wyprzedaży

Publikacja: 11.09.2010 08:39

To był impuls do kulminacyjnej fali bessy

Foto: GG Parkiet

Jakie znaczenie miał spektakularny upadek banku inwestycyjnego Lehman Brothers dla światowych rynków akcji? Jak zmieniła się sytuacja w ciągu dwóch lat od tego pamiętnego wydarzenia?

Na wstępie trzeba podkreślić, że chociaż bankructwo Lehmana dziś kojarzy się z bezprecedensową falą panicznej wyprzedaży akcji na jesieni 2008 r., przypominającą czasy wielkiego kryzysu z lat 30. ubiegłego wieku, to dalekie od prawdy byłoby stwierdzenie, że wydarzenie to było w giełdowych tendencjach punktem zwrotnym, który sielankę zmienił z dnia na dzień w krach.

[srodtytul]W połowie (polskiej) bessy[/srodtytul]

Umiejscowienie bankructwa banku na wykresie WIG pozwala szybko przekonać się o tym, że wypadło ono dopiero mniej więcej w połowie całej bessy (oczywiście stwierdzić to możemy dopiero z dzisiejszej perspektywy). Polski rynek akcji już wtedy miał za sobą trzy potężne fale spadkowe (lipiec–sierpień 2007 r., styczeń 2008 r., maj–lipiec rok 2008), które w porównaniu ze szczytem hossy zredukowały wartość WIG o ponad 40 proc. (mniejsze były straty amerykańskich inwestorów – indeks S&P 500 miał wtedy za sobą zniżkę o nieco ponad 20 proc., ale i tak był najniżej od ponad trzech lat).

Lehman upadł więc wtedy, kiedy bessa była już mocno zaawansowana, a przyczyną było trwające spowolnienie gospodarcze. Niepokojące zjawiska w gospodarkach utrzymywały się od dłuższego czasu. W USA narastał kryzys na rynku nieruchomości, którego pierwsze objawy dały się zauważyć już w 2006 r. W Polsce skutki tego widać było choćby w przemyśle, którego roczna dynamika znalazła się w sierpniu 2008 r. pod kreską (-3,7 proc.), podczas gdy jeszcze w kwietniu przekraczała 15 proc. To w starciu z horrendalnie wysokimi wycenami akcji z czasów hossy z 2007 r. doprowadziło do konsekwentnego osuwania się kursów.

W tym kontekście upadek Lehmana nie tyle leżał u źródeł dramatycznych wydarzeń na rynkach, ile raczej doprowadził do kulminacji negatywnych zjawisk narastających od dawna. Zwolennicy analizy technicznej mogliby powiedzieć, że paniczna reakcja rynków na bankructwo banku była zgodna z kierunkiem dotychczasowego trendu spadkowego. W czasie bessy normą jest bowiem to, że rynek jest wyjątkowo wyczulony na negatywne informacje, jednocześnie ignorując te pozytywne.

[srodtytul]Kontynuacja trendu[/srodtytul]

Tezy te potwierdza zresztą mechanizm reakcji na upadłość banku. O ile wywołała ona natychmiastową zrozumiałą panikę w odniesieniu do akcji samego Lehmana (15 września 2008 roku kurs runął o 90 proc.), to w odniesieniu do całego rynku panika narastała stopniowo.

Co prawda w dniu bankructwa indeks S&P 500 przebił lipcowy dołek, pogłębiając minimum trendu spadkowego, ale skala przeceny nie różniła się zasadniczo od tego, z czym inwestorzy mieli do czynienia w poprzednich 11 miesiącach. Już trzy dni później pojawili się zresztą kupujący, którzy przejściowo zdołali nawet wywindować indeks sporo powyżej poziomu z dnia upadku Lehmana. Właściwa panika zaczęła narastać dopiero później, kiedy zapał kupujących się wyczerpał, a na rynkach zaczęły panować coraz czarniejsze wizje.

Wydarzenia te potwierdzają, że na rynkach nic nie dzieje się z dnia na dzień. Upadek banku był po prostu impulsem, który zepchnął S&P 500 poniżej poziomu wsparcia, doprowadzając do kontynuacji bessy.

[srodtytul]Kulminacja dramatu[/srodtytul]

Niezaprzeczalnym faktem jest natomiast to, że właśnie po bankructwie Lehmana nadeszła najbardziej dramatyczna fala wyprzedaży. To, co w USA wyglądało dotychczas na umiarkowane odreagowanie po prawie pięcioletniej hossie, a w Polsce pokrywało się w przybliżeniu z zasięgiem poprzednich rynków niedźwiedzia (marzec 2000 r. – październik 2001 roku, lipiec–październik 1998 roku) i przez to mogło wydawać się – podobnie jak w przeszłości – rzadko spotykaną okazją do kupowania akcji, zaczęło przeradzać się w coś znacznie gorszego.

Skala przeceny trwającej niemal nieprzerwanie od połowy września do listopada 2008 r. zaskoczyła zapewne nawet największych pesymistów. W tym krótkim czasie S&P 500 i WIG runęły o jedną trzecią. Polski indeks znalazł się najniżej od pięciu lat, a amerykański z impetem przebił dno bessy internetowej z października 2002 r. i znalazł się w tym samym miejscu, co... 13 lat wcześniej. Spełniały się najczarniejsze przepowiednie, a pesymiści szli jeszcze dalej, strasząc formacją podwójnego szczytu na wykresie S&P 500 (szczyty z lat 2000 i 2007), która miała zapowiadać spadek indeksu o kolejne kilkadziesiąt procent.

Chociaż owe prognozy na szczęście dla inwestorów się nie sprawdziły i od wiosny 2009 roku panika zaczęła się stopniowo przeradzać w optymizm na fali ożywienia gospodarczego, to skutki najbardziej dramatycznej fazy kryzysu posiadacze akcji odczuwają do tej pory. S&P 500 jest ciągle poniżej poziomu sprzed dwóch lat (powyżej niego znalazł się jedynie na chwilę, w kwietniu tego roku). Lepiej sytuacja przedstawia się w przypadku WIG, ale zwyżka o kilkanaście procent przez dwa lata to i tak mało imponujące osiągnięcie.

[srodtytul]„Kup i trzymaj” pod znakiem zapytania[/srodtytul]

Najbardziej dramatyczne szkody krach będący bezpośrednim następstwem upadku Lehmana wyrządził długoterminowym inwestorom. Kryzys finansowy zadał cios konwencjonalnej teorii (promowanej zazwyczaj przez sprzedawców jednostek funduszy inwestycyjnych) zakładającej, że trzymanie akcji przez kilka lat gwarantuje satysfakcjonującą, wyższą od bezpiecznych instrumentów (np. obligacji) stopę zwrotu.

Ostatnie lata postawiły taką tezę pod dużym znakiem zapytania, skoro S&P 500 jest ciągle na poziomie z końca lat 90. Mimo że ubiegły rok przyniósł zdecydowane odreagowanie po kryzysie, to i tak 10-letnia zmiana amerykańskiego indeksu nieprzerwanie od jesieni 2008 r. szoruje ciągle po dnie (obecnie jest bliska minus 30 proc.).

Optymiści mogą na tej podstawie wysnuć wniosek, że skoro długoterminowe inwestowanie popadło aż w taką niełaskę, to być może najwyższy czas, by, paradoksalnie, zaczęły powracać czasy jego świetności?Pytanie jednak, czy zanim tak się stanie, nie będą nas czekać kolejne chwile dramatycznej zmienności na rynkach akcji.

Analizy rynkowe
Spółki z potencjałem do portfela na 2025 rok. Na kogo stawiają analitycy?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?