Giełdowy survival na rynku kontraktów terminowych

Jacht morski przechodzi test nie wtedy, gdy się na nim opalamy, ale wówczas, gdy dopada go sztorm. Ze strategią obecności na giełdowym rynku kontraktów terminowych jest podobnie

Aktualizacja: 26.02.2017 17:06 Publikacja: 18.08.2011 01:25

Kamil Jaros

Kamil Jaros

Foto: Archiwum

Mamy za sobą jedne z najgorszych dwóch tygodni w dziejach polskiego rynku akcji. Przecena w pierwszej połowie sierpnia miała taką siłę, jaką możemy obserwować niezwykle rzadko. Najważniejsza lekcja? Gracze powinni wiedzieć i pamiętać, że taki „sztorm" od czasu do czasu naprawdę się zdarza, nie tylko w legendach, które opowiadają sobie starzy wyjadacze. Planując obecność na rynku, należy uwzględniać możliwość pojawienia się takich silnych ruchów cen.

Przyznam, że zawsze gdy przeglądam wykresy indeksów obejmujące notowania w tych szczególnych chwilach, pocieszam się, że żaden z takich przypadków nie powinien być niespodzianką. Jest to raczej konsekwencja wcześniejszego przebiegu wydarzeń. Innymi słowy, rynek wcześniej przygotowuje się do takiej możliwości, co pozwala uniknąć strat, a nawet na takiej dynamicznej zmianie cen zarobić. Dotyczy to także pierwszy dwóch tygodni sierpnia tego roku. Najważniejszą zaletą rynków instrumentów pochodnych jest przecież możliwość zarabiania na spadku cen. Gdy świat mediów skupiony na rynku kasowym lamentuje nad stratami, jakie ponieśli właściciele akcji, bez zbędnego rozgłosu zyski kasują ci, którzy wcześniej odpowiednio się ustawili na kontraktach terminowych.

Przewidzenie takiego ruchu cen jest mało prawdopodobne. To zresztą wynika z samej definicji. Ruch jest dynamiczny wtedy, gdy jest zaskakujący dla większości uczestników rynku. Gdyby wielu potrafiło taki scenariusz przebiegu notowań przewidzieć, to potencjał ruchu byłby mniejszy. Tu dochodzi inny pocieszający fakt. By na rynku osiągnąć zyski, nie trzeba posiadać kryształowej kuli ani „przewidzieć", że takie załamanie rynku nadejdzie. Jak już wspomniałem, żadne z załamań rynkowych nie pojawia się nagle. Rynek już wcześniej wysyła sygnały, które, jeśli nie ostrzegają przed samym załamaniem, to?przynajmniej pozwalają zająć odpowiednią pozycję.

Nie próbujmy wyprzedzać rynku

Nie inaczej było i tym razem. Te dwa dynamiczne tygodnie nie pojawiły się przecież tuż po wyznaczeniu rekordu trendu wzrostowego, ale są częścią ruchu, który trwa kilka miesięcy. W ciągu tych miesięcy rynek wysłał wiele sygnałów, które sugerowały uzyskanie przewagi przez podaż. Wprawdzie krótko przed załamaniem istniała możliwość, że pojawi się sygnał wzrostu, ale ostatecznie go nie było. Mamy więc kolejną nauczkę. Nie próbujemy zachowania rynku wyprzedzać, bo może mieć to dla nas poważne konsekwencje.

Opisana sytuacja pokazana jest na wykresie 1. Przedstawia on małą konsolidację, jaka pojawiła się pod koniec lipca. Sytuacja rynkowa była niepewna. Tę konsolidację można było odebrać jako próbę powrotu do trendu wzrostowego. Tym bardziej że zbiegło się to w czasie z uzgodnieniem sposobu wsparcia dla Grecji oraz negocjacjami w sprawie podniesienia limitu zadłużenia w USA. Jednak nawet zapominając o czynnikach okołorynkowych, kształt wykresu przypominał powstającą formację podwójnego dna. Oba dołki budowane były całkiem ładnymi białymi świecami, co wskazywało, że istnieje szansa na wybicie i pojawienie się w efekcie samej formacji. Wprawdzie te ładnie wyglądające świece pojawiały się w trakcie sesji, które nie były specjalnie mocne, ale gdyby doszło do pokonania szczytu znajdującego się między tymi dołkami, formacja by się wypełniła, co zakończyłoby fazę spadków, a pewnie dla części graczy byłoby przesłanką zagrania na zwyżkę. Tym bardziej że wskaźniki krótkoterminowe (na wykresie, dla przykładu, pokazano przebieg wskaźnika CCI liczonego dla 14 sesji) także dawały do zrozumienia, że jest możliwość pojawienia się wzrostu.

To, co w tym momencie było ważne, to to, że zarówno w kwestii pojawienia się formacji, jak i sugerowanego przez krótkoterminowe wskaźniki wzrostu cen, mieliśmy do czynienia z pewną możliwością, a nie sygnałami. Rynek kusił, ale faktycznie nie przedstawił żadnych twardych przesłanek za tym, by rezygnować z opinii o przewadze podaży. To jest kluczowa sprawa, bo wiele osób w takich sytuacjach popełnia błąd, kierując się takimi „miękkimi" przesłankami, które ostatecznie się nie potwierdzają. Zauważmy, że formacja podwójnego dna ostatecznie się nie pojawiła (do wybicia doszło tylko w trakcie sesji 1?sierpnia, ale poziom zamknięcia na niej był już znacznie niższy), a zatem jeśli ktoś chciał „wyprzedzić sygnał", bo był przekonany, że ten lada chwila się pojawi, to się pomylił. Pytanie, ile go ta pomyłka kosztowała.

Kolejne dni to systematyczna przecena. Najpierw w miarę spokojna, ale z czasem przybierająca na sile, w środę 10 sierpnia osiągnęła przez chwilę ponad 7 proc. W trakcie kolejnej sesji notowania spadły na jeszcze niższy poziom, ale tego dnia ceny zachowywały się już inaczej. Przecena trwała praktycznie osiem dni i w trakcie tych ośmiu dni ceny spadły o 650 pkt, czyli prawie o 24?proc. (wykres 2).

Co świadczy o jakości strategii

Przygotowując system inwestycyjny, którego zadaniem jest zapewnienie nam długoterminowych pozytywnych wyników, musimy brać pod uwagę możliwość wystąpienia takich załamań. W przypadku rynku terminowego wymóg ten jest szczególnie istotny, gdyż zaniedbanie pozycji w takich warunkach jest równoznaczne z utratą dużej części kapitału, a jeśli gracz poczyna sobie lekko w kwestii podejmowanego ryzyka, to takie załamanie może go „wyrzuć z rynku" z koniecznością dopłaty do depozytu. Skoro takie?lub podobne załamania się zdarzają, to nie ma?sensu zakładać, że już więcej ich nie będzie. O jakości strategii świadczy to, jak się sprawdza w wyjątkowych chwilach, a nie w „normalnym" okresie.

Zbytnia nonszalancja przy budowaniu pozycji może się zemścić. Dlatego też zawsze, gdy mówimy o wielkości pozycji, odnosimy jej wartość nominalną do posiadanego kapitału. Gdy przed załamaniem cena kontraktu wynosiła 2700 pkt, oznaczało to, że pozycja otwarta na jednym kontrakcie jest warta 27 tys. zł. Bo gdy rynek spada, to zmiany wartości pozycji odnoszą się właśnie do wartości nominalnej, a nie wielkości depozytu zabezpieczającego. Te dwa tygodnie uświadomiły tym, którzy nie mieli tego w głowach, a przypomniały tym, którzy zdążyli o tym zapomnieć, że depozyt zabezpieczający jest jedynie pewną techniczną wielkością i nie ma znaczenia przy kalkulacji wielkości pozycji. Dźwignia finansowa ujawnia swoje drugie, mniej przyjemne oblicze. Gdyby ktoś przetrzymywał pozycję długą z nadzieją na odbicie lub próbował łapać dołki, to przy wysokim poziomie dźwigni mogło się to skończyć tragicznie. Tu dochodzi jeszcze wątek dopasowania stopnia wykorzystywanej dźwigni do panujących warunków rynkowych. Jeśli ktoś w trakcie normalnego handlu nie może sobie pozwolić na ustawienie zleceń stop w odległości 50 pkt, to przy zmienności prawie 200 pkt na dzień powinien zdecydowanie zredukować wielkość pozycji.

Konsekwencja sposobem na przetrwanie

No właśnie – kwestia przetrzymywania pozycji. Przyjmijmy na chwilę, że w trakcie tej konsolidacji, jaka była kreślona tuż przed załamaniem, ktoś skusiłby się na otwarcie pozycji długiej. Już we wtorek 2 sierpnia pojawiły się nowe minima trendu spadkowego, a więc wykres opuścił konsolidację dołem. Przełamanie nie było pewne, ale kolejnego dnia notowania rozpoczęły się jeszcze niżej, co już potwierdzało, że rynek idzie w dół. Dalsze utrzymywanie długiej pozycji w takiej sytuacji było niepotrzebną walką z rynkiem. W tym momencie powinny zadziałać przynajmniej zlecenia stop zamykające stratną pozycję, jeśli nie od razu otwierające pozycję krótką. Brak takiego mechanizmu narażał gracza na powiększające się straty. Zamiast przyjąć, że rynek spada dalej (w końcu trend już trwał przecież wcześniej), i na tym zyskiwać, gracz skazywał się na nerwy i utratę kapitału.

Rynek instrumentów pochodnych jest wymagający. Każdy błąd lub przeszacowanie ryzyka się mści. W normalnych warunkach, przy przeciętnej zmienności, być może udaje się uniknąć konsekwencji wielu błędów, ale przychodzą raz na jakiś czas takie chwile, gdy świadomość graczy jest weryfikowana. Wtedy podstawowym sposobem na przetrwanie, a nawet uzyskanie zarobku, jest konsekwencja w trzymaniu się przyjętych wcześniej reguł, zarówno dotyczących poziomów zleceń, jak i podejmowanego ryzyka. Każdy gracz powinien wiedzieć, jak się sprawdzi jego strategia w tak wyjątkowych warunkach, i mieć pewność, że dzięki niej uda mu się pozostać na rynku.

 

 

Co to są kontrakty terminowe?

Kontrakty terminowe (futures) to instrumenty finansowe o konstrukcji bardziej skomplikowanej niż akcje, a jednocześnie dające dużo większe możliwości zarabiania na zmianach kursów. Podstawową cechą charakterystyczną kontraktów jest to, że w odróżnieniu od akcji czy obligacji nie są emitowane przez spółki. Liczba tych instrumentów ciągle się zmienia, co jest konsekwencją tego, że kontrakt – jak sama nazwa wskazuje – powstaje wtedy, gdy zgodzą się go zawrzeć dwie strony. Futures powstaje, gdy jeden inwestor otwiera tzw. długą pozycję (często mówi się po prostu, że kupuje kontrakt), a drugi gracz otwiera tzw. krótką pozycję. Pierwszy z tych inwestorów zarabia wówczas, gdy kurs idzie w górę, drugi zaś zyskuje na spadku notowań instrumentu bazowego. Zawsze kiedy jeden z nich zarabia, to drugi jest pod kreską, co sprawia, że rynek futures określa się jako grę o sumie zerowej (pieniądze są transferowane pomiędzy uczestnikami rynku). Możliwość otwierania krótkich pozycji jest szczególnie intratna w czasie tak silnych spadków, jak te w pierwszej połowie sierpnia. Inną cechą charakterystyczną kontraktów terminowych jest dźwignia finansowa. Zmiany na rachunku maklerskim potrafią tu być wielokrotnie większe niż zmiany kursu. To konsekwencja faktu, że dom maklerski wymaga od inwestora chcącego otworzyć pozycję jedynie ułamka wartości tej pozycji, która z kolei w przypadku kontraktów na WIG20 jest obliczana jako kurs (podawany w punktach) pomnożony przez mnożnik równy 10 zł (czyli np. kiedy kurs futures wynosi 2400 pkt, to każdy kontrakt jest wart 24 tys. zł). T.H.

 

[email protected]

Analizy rynkowe
Spółki z potencjałem do portfela na 2025 rok. Na kogo stawiają analitycy?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?