Miniony miesiąc był najgorszy nie tylko w tym roku. To był jeden z najgorszych dla posiadaczy akcji okresów w całej historii warszawskiej giełdy. Co prawda w ostatnich dwóch tygodniach indeksy zdołały odrobić część strat, ale jeśli weźmiemy pod uwagę maksymalny zasięg spadków w trakcie miesiąca, to zniżka WIG o 23,1 proc. (w najgorszym momencie) stawia sierpień w jednym szeregu z takimi dramatycznymi epizodami z przeszłości, jak październik 2008 r. (wtedy WIG spadał nawet o 35 proc. na skutek eskalacji kryzysu finansowego w USA), styczeń 2008 r. (zniżka maksymalnie o 23,6 proc. – pierwsze dramatyczne chwile poprzedniej bessy), sierpień 1998 r. (-29,6 proc.; kryzys rosyjski), a wcześniej pierwsza, dziewicza bessa na GPW z 1994 r.
Skok zmienności
Gwałtowne tempo sierpniowych wydarzeń na rynku nadeszło niczym grom z jasnego nieba na inwestorów, którzy zdążyli się przyzwyczaić do stosunkowo niewielkiej zmienności z poprzednich miesięcy. Przykładowo w lipcu procentowa rozpiętość zmian WIG (czyli dystans między miesięcznym minimum i maksimum) wynosiła zaledwie 5,6 proc., podobnie było w czerwcu, a w maju była nawet niższa od 5 proc.
Skąd taki nagły szok dla inwestorów? Dla wielu komentatorów i postronnych obserwatorów fala spadkowa była czymś trudnym do wytłumaczenia w racjonalny sposób. Trudno było znaleźć bezpośrednie, „namacalne" wytłumaczenie dla rynkowego zawału. Nie był nim kryzys w strefie euro (bo przecież groźba bankructw mocno zadłużonych krajów na obrzeżach strefy euro nie była niczym nowym). Za uzasadnienie trudno też uznać polityczne targi w USA w sprawie podwyższenia limitu zadłużenia, jak i późniejszą obniżkę ratingu przez agencję S&P. To drugie wydarzenie było co najwyżej przysłowiową kroplą, która na dobre przelała czarę goryczy.
Tajemnicze przyczyny
Tak jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, o prawdziwych przyczynach sierpniowego krachu dowiemy się długo po fakcie. Dopiero w kolejnych miesiącach można się spodziewać danych z gospodarek, które będą uzasadnieniem ostatniej fali wyprzedaży. Trzeba pamiętać, że to giełda wyprzedza (dyskontuje) tendencje ekonomiczne, a nie odwrotnie. Na tej samej zasadzie nie da się jednocześnie założyć, że te spodziewane słabe doniesienia będą źródłem kolejnej fali paniki na rynkach akcji, skoro już zostały zdyskontowane.
W tym kontekście nie dziwi fakt, że odzwierciedlenia obaw inwestorów nie widać jeszcze w różnorodnych napływających ostatnio danych za lipiec, a tym bardziej za II kwartał (tu chodzi zarówno np. o wzrost PKB, jak i o opublikowane właśnie wyniki finansowe spółek). To przeszłość, która niezbyt interesuje rynki. Dla nich liczą się oczekiwania na przyszłość.