Chociaż główne indeksy w Stanach Zjednoczonych, takie jak S&P?500 czy Nasdaq, nie pogłębiły we wrześniu sierpniowych dołków, a Dow Jones i Russell2000 (małe spółki) tylko je przetestowały, to nerwowość i słabość, jaka zapanowała w końcówce minionego miesiąca na amerykańskim parkiecie, może świadczyć o tym, że dotychczasowa względna siła USA w odniesieniu do giełd europejskich zaczyna zanikać. Dlatego wyraźne przebicie się tych indeksów akcji przez sierpniowe dołki, czyli pójście drogą DAX i WIG20, wydawało się tylko kwestią czasu (pierwsze dwie sesje października wskazują, że ten czas być może już nadszedł – w poniedziałek S&P 500 wyznaczył nowe minimum – red.).
W przypadku indeksu S&P?500 „najniższym wymiarem kary" jest, moim zdaniem, poziom 1000 punktów, którego osiągnięcie w najbliższych tygodniach powinno wyznaczyć dołek dotychczasowej fali spadków.
Czy będzie to zakończenie korekty, po której rynki rozpoczną wielomiesięczny proces odbudowy utraconych pozycji, czy też dopiero pierwsza część dłuższego trendu spadkowego, zależy od odpowiedzi na pytanie o charakter tych spadków. Czy mamy do czynienia z krachem bez recesji, czy też z bessą, nierozerwalnie związaną ze znaczącym spadkiem aktywności gospodarczej.
Prawie jak w 2008 roku
Co prawda nie jestem zwolennikiem traktowania obecnych spadków jako początku regularnej bessy na wzór dwóch załamań, jakich doświadczyliśmy w ciągu ostatniej dekady, jednak muszę przyznać, że niektóre podobieństwa do bessy z 2008 roku są uderzające.
Po pierwsze, sierpniowy spadek z jego dynamiką i siłą, który nastąpił po kilku miesiącach bocznego trendu, był niemal kalką styczniowej przeceny z 2008 roku.