To, co pisaliśmy przed miesiącem, analizując sytuację po najlepszym od lat październiku na giełdach, generalnie się potwierdziło. Ostrzegaliśmy, że błyskawiczna zamiana paniki na euforię na Wall Street i związana z tym ucieczka niedźwiedzi z rynku to paliwo co prawda energetyczne,?ale takie, które może się szybko wyczerpać. Analizując statystyki obejmujące całą powojenną historię amerykańskiej giełdy, doszliśmy wtedy do wniosku, że po miesiącu tak dobrym dla posiadaczy akcji jak październik, kolejny miesiąc przynosił zwyżkę S&P 500 średnio o... 0,3 proc.
Rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza od tych przewidywań. Do wtorku S&P 500 stracił od końca października 4,6 proc. Podczas gdy kończąc poprzedni miesiąc, indeks przebijał poziomy oporu i wracał na poziomy sprzed sierpniowej paniki, to większość listopada stała pod znakiem niwelowania tych osiągnięć. S&P 500 cofnął się w głąb konsolidacji, z jakiej wybił się w górę w październiku. Krótko mówiąc, zamiana paniki na euforię chyba naprawdę okazała się wcześniej zbyt szybka.
Znów w pobliżu dołków
Miniony miesiąc był słaby również dla posiadaczy akcji na polskim parkiecie. Główne indeksy zbliżyły się do wrześniowych dołków tegorocznej bessy. Kojarzony z małymi spółkami sWIG80 wręcz balansuje na tej cienkiej linii wsparcia, strasząc inwestorów groźbą rozpoczęcia kolejnej fali trendu spadkowego. O tym, że taka groźba jest realna, chyba nie trzeba długo przekonywać. Trudno zakładać, że polska gospodarka i polskie spółki będą niewrażliwe na stającą się pomału faktem recesję w przemyśle strefy euro. Według ostatniego odczytu już we wrześniu roczny przyrost nowych zamówień w tej gałęzi gospodarki zmalał niemal do zera. Dziś poznamy wskaźnik PMI dla przemysłu eurolandu. Już w październiku wynosił zaledwie 47,1 pkt (czyli sporo poniżej granicy 50 pkt oddzielającej recesję od rozwoju), a tym razem spadł prawdopodobnie jeszcze głębiej. Słabnąca koniunktura sprawia, że problemy zadłużonych krajów nie tylko się nie zmniejszą, ale jeszcze się pogłębią, a to z kolei jeszcze bardziej utrudni wyjście z okresu owej słabej koniunktury. Taki zaklęty krąg to największe zagrożenie dla rynku akcji. Jakby tego było mało, w górę systematycznie idą rynkowe koszty pieniądza w naszym kraju, godząc w rentowność firm. 3-miesięczna stawka Wibor, będąca punktem odniesienia dla oprocentowania wielu kredytów, jeszcze bardziej zbliżyła się w minionym miesiącu do pułapu 5 proc. Tylko w pewnym stopniu buforem chroniącym polską gospodarkę przed spowolnieniem na Zachodzie jest korzystne dla eksporterów osłabienie złotego.
Optymiści, nie zaprzeczając tym zagrożeniom, liczą jednak na to, że są one w dużym stopniu już uwzględnione w mocno obniżonych cenach akcji. Przecież o groźbie recesji w strefie euro mówiło się jeszcze w sierpniu, w trakcie ówczesnej panicznej wyprzedaży ryzykownych aktywów. Optymiści liczą też na to, że nawet w razie eskalacji kryzysu zadłużenia w strefie euro, ostatecznie do akcji wkroczy Europejski Bank Centralny, pełnymi garściami ściągając z rynku gwałtownie tracące na wartości obligacje potencjalnych bankrutów za świeżo wydrukowane euro.
Grudzień zwykle udany
Optymiści mają też jeszcze inny argument. Nawet jeśli na dłuższą metę sytuacja w Europie będzie się pogarszać, to przecież na razie mamy końcówkę roku, czyli okres tradycyjnie udany dla rynków akcji. Nawet w 2008 r., w samym epicentrum trzęsienia w finansowym świecie, w trakcie grudnia WIG ustanawiał kilkutygodniowe maksima, a cały miesiąc zakończył się nawet symboliczną zwyżką. Jeśli objąć analizą cały okres od 1995 r. (pomijając pierwsze lata istnienia GPW), to się okazuje, że grudzień średnio przynosił wzrost WIG o 3,5 proc. Mniejsze lub większe zyski inwestorzy odnotowali w 12 z 16 przypadków. Największa strata wyniosła 3,5 proc. i była znacznie mniejsza od maksymalnego zanotowanego zysku (+15,4 proc.).