Zapachniało hossą, ale nie na szerokim rynku

Atak WIG na górną granicę trendu bocznego rozbudza wyobraźnię i nadzieje. Niestety, dla większości akcji na GPW hossa jest na razie czystą abstrakcją.

Aktualizacja: 12.02.2017 20:58 Publikacja: 09.09.2012 16:39

Tomasz Hońdo

Tomasz Hońdo

Foto: Archiwum

Analiza techniczna – szeroki rynek nadal w uśpieniu, obroty ledwie drgnęły

Na wykresie WIG ostatnie dni przyniosły zachęcające wydarzenia. Po pierwsze, udało się uniknąć przerodzenia się korekty spadkowej rozpoczętej w połowie sierpnia w większy ruch w dół. Po drugie, WIG odrobił całe straty i zaatakował w piątek sierpniową górkę. Po trzecie wreszcie, owa górka jest równoznaczna z górną granicą trwającego ponad rok trendu bocznego. Ponieważ zaś trend ten można traktować jako formację kluczową dla długofalowych perspektyw indeksu, to wybicie w górę byłoby mocnym sygnałem kupna. Krótkoterminowa fala zwyżkowa trwająca od początku czerwca nabrałaby cech ruchu o dłuższym horyzoncie czasowym. Być może z ogłaszaniem początku hossy warto poczekać, aż WIG nieco oddali się w górę (np. o 1 proc.) od poziomu oporu, tak by zmniejszyć ryzyko fałszywego wybicia, po którym indeks cofnąłby się w głąb trendu bocznego (tak właśnie było w połowie sierpnia). Niemniej w przypadku WIG zaczyna już pachnieć hossą, na którą inwestorzy czekają już od ponad roku.

Jest jednak jedno „ale". Ten optymistyczny scenariusz ciągle nie znajduje potwierdzenia w kwestiach, w których to potwierdzenie jest konieczne z punktu widzenia analizy technicznej. Po pierwsze, jak tu mówić o powszechnej mobilizacji kupujących, skoro wiele do życzenia pozostawiają obroty akcjami? Średni obrót z 20 kolejnych sesji dopiero zaczął się nieśmiało odbijać od wielomiesięcznego dołka zanotowanego w końcu sierpnia (wówczas średnia zmalała poniżej 600 mln zł). Wybiciu w górę zgodnie z teorią powinno towarzyszyć wyraźne ożywienie na rynku, a o tym trudno na razie mówić.

Po drugie, warszawski parkiet przeżywa ciągle swoiste rozdwojenie jaźni. Podczas gdy zdominowany przez duże spółki WIG puka do bram hossy, to szeroki rynek nie ma siły, by się podnieść z upadku. Gromadzący prawie 200 małych firm indeks WIG-Plus od końca lipca leży w uśpieniu na dnie bessy. Jeszcze lepszy wskaźnik sytuacji na szerokim rynku – obliczany przez nas Nieważony Indeks Giełdowy (każda spółka ma w nim taki sam udział) – w końcu sierpnia nawet naruszył lipcowe dno bessy i dopiero nieśmiało próbuje się odbić od nowego minimum. Co prawda dynamika ostatnich spadków była już nieporównywalnie mniejsza niż w przypadku poprzednich ataków podaży (np. w lipcu), ale to nie zmienia faktu, że sytuacja na szerokim rynku dramatycznie kontrastuje z ostatnimi dokonaniami WIG, o indeksach giełd rozwiniętych z amerykańskim S&P 500 na czele już nawet nie wspominając. Swoją drogą to pokazuje, jak istotna jest dywersyfikacja portfela, tak by było w nim miejsce dla spółek o różnej wielkości oraz instrumentów pozwalających wykorzystać koniunkturę na giełdach zachodnich.

Analiza techniczna ma jednak to do siebie, że ocena sytuacji zmienia się dynamicznie. Gdyby indeksom szerokiego rynku udało się pokonać istotne poziomy oporu, należałoby uznać, że pozytywny zwrot stający się faktem na wykresie WIG zaczyna zyskiwać szersze potwierdzenie. W przypadku WIG-Plus pozytywnym sygnałem byłoby wybicie w górę ze skrajnie wąskiego kanału horyzontalnego. Dla NIG kluczowym oporem jest górka z 6 sierpnia.

Fundamenty – pozytywny efekt uboczny spowolnienia w gospodarce, czyli niższe stopy

Chociaż – jak wskazałem powyżej – hossa na szerokim rynku GPW jest na razie dość abstrakcyjną wizją, to można się zgodzić, że długofalowy cykl spadkowy jest już zapewne stosun- kowo blisko końca. Do wniosku takiego można  dojść na podstawie widocznej od lat dość przewrotnej reguły, zgodnie z którą długofalowy trend staje się wzrostowy dopiero po tym, jak namacalnym faktem stają się czynniki, których dyskontowanie wywołało wcześniejszą bessę. Innymi słowy, kiedy już wszyscy doskonale wiedzą o tym, że w gospodarce jest coraz gorzej, paradoksalnie właśnie wtedy otwiera się pole do  pozytywnych niespodzianek.

Jeśli wrócimy pamięcią do sierpnia ubiegłego roku, wówczas załamaniu cen akcji towarzyszyło dość powszechne niedowierzanie w racjonalność przeceny walorów. W mediach winę za to zrzucano często na nerwowość „spekulantów" wywołaną przez kryzys zadłużenia w strefie euro, a co niektórzy doszukiwali się wręcz teorii spiskowych.

Tymczasem obecnie jesteśmy świadkami wychodzenia na światło dzienne czynników, które stanowiły rzeczywistą, „podskórną" przyczynę ówczesnego załamania. Faktem jest już znaczne spowolnienie gospodarcze (wzrost PKB w II kw. wyniósł już tylko 2,4 proc., co jest tempem najsłabszym od 11 kwartałów), a w ślad za nim pogorszenie wyników finansowych spółek. Zysk netto firm z WIG20 runął w minionym kwartale o prawie 40 proc., negatywne tendencje radykalnie pogłębiły się w osiągnięciach małych spółek (sezon wyników kompleksowo podsumujemy w poniedziałkowym wydaniu „Parkietu"). Indeksy giełdowe nigdy nie czekają, aż pogorszenie wyników znajdzie odzwierciedlenie w raportach spółek, lecz działają wyprzedzająco. Zjawisko to było bardzo dobrze widoczne w ostatnich dziesięciu latach na warszawskiej giełdzie. Poprzednio z falami pogorszenia wyników mieliśmy do czynienia w 2009 r., a wcześniej w latach 2001–2003. W obu przypadkach akcje zaczęły tanieć na długo przed pojawieniem się kiepskich danych w raportach. W latach 2007–2009 koniec giełdowej hossy miał miejsce ponad  rok przed publikacją fatalnych wyników za IV kw. 2008 r., a potem I kw. 2009 r.

Mechanizm dyskontowania działa także w drugą stronę, to znaczy twarde dna bessy były ustanawiane na długo przed pojawieniem się dołka w wynikach finansowych. W 2009 r. wyprzedzenie wyniosło około ośmiu miesięcy, a w latach 2001–2003 było jeszcze większe. W 2009 r. hossa rozpoczęła się w trakcie pogarszania się wyników spółek, które później jeszcze trochę potrwało, a w 2003 r. wystartowała praktycznie dokładnie w momencie, kiedy osiągnięty został dołek w rezultatach firm.

Na bazie tych analogii można z czystym sumieniem zakładać, że widoczne obecnie pogorszenie osiągnięć spółek to dla rynku już zamierzchła przeszłość. Biorąc pod uwagę niskie wyceny akcji, w które wliczone jest już gorsze tempo rozwoju gospodarczego, otwiera się pole do pozytywnych niespodzianek.

Omówiony mechanizm działa w taki, a nie inny sposób również dlatego, że namacalne oznaki spowolnienia gospodarczego są zawsze sygnałem dla RPP do obniżania stóp procentowych. Na razie decydenci wstrzymali się z odważnym ruchem, ale oczekiwana obniżka została już na szczęście uwzględniona na rynku w postaci spadku stawki WIBOR do poziomu najniższego od maja. Pytanie, czy jest to już wystarczająca redukcja, skoro w przeszłości hossa na GPW startowała dopiero po spadku stóp do poziomów najniższych od kilkunastu miesięcy?

Swoją drogą widać jak na dłoni, że RPP – w  przeciwieństwie do giełdy – nie dysponuje zdolnościami wyprzedzania trendów w gospodarce. Wręcz przeciwnie, jak zwykle reaguje ze znacznym opóźnieniem. Jak bowiem tłumaczyć choćby fakt, że RPP podwyższyła stopy w maju, kiedy gospodarka była już na równi pochyłej? Opóźnienie widać było także w 2008 r., kiedy Rada ocknęła się dopiero po kulminacyjnej fali kryzysu finansowego w USA, podczas gdy kursy akcji dyskontowały spowolnienie gospodarki od wielu miesięcy.

Analizy rynkowe
Spółki z potencjałem do portfela na 2025 rok. Na kogo stawiają analitycy?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?