Wyobraźmy sobie, że duży międzynarodowy inwestor właśnie rozpoczął poszukiwania spółek, które dadzą mu najwięcej zarobić. Szuka przede wszystkim płynnych firm o dużej kapitalizacji, które osiągają coraz lepsze wyniki i snują plany o globalnej potędze. Ze stuprocentową pewnością można stwierdzić, na których rynkach skupi się inwestor. Zacznie od USA, przez Japonię, Niemcy, Wielką Brytanię i Francję, dotrze do emerging markets. I na tym koniec, a przecież giełd jest znacznie więcej. A o części z nich nigdy nawet nie usłyszeliśmy.
Duże nadzieje i smutna rzeczywistość
Kwiecień 2012 r. Właśnie rusza najmłodsza i najmniejsza na świecie giełda papierów wartościowych. Dla wyniszczonej przez wojny i korupcję Kambodży ma to być gospodarczy krok milowy. Krok, który – dodajmy – poprzedzony był kilkoma falstartami. Od giełdowego debiutu minęło już prawie 1,5 roku. Niestety, CSX wciąż nie cieszy się dużym zainteresowaniem inwestorów i przedsiębiorców. Podobnie jak na starcie, także teraz notowana jest tam tylko jedna spółka: Phnom Penh Water Supply Authority (PPWSA). Choć ówczesny minister finansów Keat Chhon zapowiadał dwie kolejne oferty publiczne – państwowego operatora Telecom Cambodia i największego portu w kraju, Sihanoukville Autonomous Port – żadna z nich nie doszła do skutku. Wartość indeksu wzrosła w dniu otwarcia do 1048,4 pkt. Walory PPWSA drożały o blisko 5 proc., a wartość obrotów osiągnęła prawie 4,8 mld rielów kambodżańskich. Dużo? Wystarczy tylko przeliczyć to na amerykańskie dolary i okazuje się, że wynik był dramatycznie niski. Obroty wyniosłyby więc 1,15 mln USD (1 USD = 4177,3 KHR). Dziś trudno choćby o 50 tys. USD obrotu. Indeks zanurkował. 6 września jego wartość wyniosła zaledwie 643 pkt.
Afrykanie wyprzedzili Polaków
Rok wcześniej (w styczniu 2011 r.) wystartowała giełda w sąsiednim Laosie. Na LSX od początku były notowane tylko dwie spółki: BCEL i EDL Generation Public. Giełda miała przyciągać inwestycje z rynków wschodzących, a inwestorzy mieli się bić o akcje wientiańskich emitentów. Indeks standardowo wystartował z poziomu 1000 pkt. Obroty były miliardowe (2 lutego wynosiły aż 27 mld kipów laotańskich). Po przeliczeniu (1 USD = 8041 LAK) okazywało się, że w rzeczywistości rekordowe obroty oznaczały zaledwie 3,4 mln USD. Dziś jest jeszcze gorzej. Na czwartkowym zamknięciu wientiańska giełda traciła 1,66 proc., a wartość indeksu wynosiła prawie 1270 pkt. Mimo wszystko, wynik godny pozazdroszczenia.
A już niebawem w południowo-wschodniej Azji ruszy kolejna giełda. Zgodnie z zapowiedziami resortu finansów w Birmie, właśnie trwają tam prace nad prawem, które ureguluje kwestie związane z obrotem papierami wartościowymi. Giełda ma ruszyć do końca roku. Na razie jedynie dwie spółki wyraziły chęć wejścia na rynek kapitałowy. Czy powtórzy się historia dwóch niezbyt udanych azjatyckich startów? Nie musi. Są bowiem na świecie giełdy, które choć ulokowane w egzotycznych krajach, cieszą się dużym zainteresowaniem inwestorów i przedsiębiorców. Przykład?
Jeszcze zanim ruszyła giełda w Warszawie, na niewielkiej wyspie na wschód od Madagaskaru utworzono Mauritius Stock Exchange. Ta szybko wyrosła na afrykańskiego lidera. Na głównym rynku notowanych jest ponad 40 spółek, a na rynku alternatywnym (DEX) ok. 50. Szacuje się, że od 25 do 35 proc. rocznego obrotu na giełdzie w Port Louis stanowią inwestorzy zagraniczni. Skąd to zainteresowanie? Z faktu, że zyski kapitałowe i dywidendy spółek tam notowanych nie są opodatkowane. Kapitalizacja giełdy wzrosła z 93 mln USD w 1989 r. do 5,67 mld USD w 2012 r. Wartość indeksu w ciągu 13,5 roku wzrosła dwukrotnie. A Singapur? Kolejny przykład, że nawet mały kraj może się stać globalnym centrum finansowym.