Na głównych giełdach światowych miniony tydzień stał pod znakiem wyznaczania kolejnych historycznych rekordów, a jednocześnie sygnalizowania możliwości zainicjowania spadkowej korekty.
Rekordy i korekta
Wszystko wskazuje na to, że na razie na dalszy plan schodzą kwestie polityczne, związane głównie z wyborami parlamentarnymi we Francji i Wielkiej Brytanii. Inwestorzy martwić się będą nimi już wkrótce, ale na razie o nastrojach przesądzać zaczynają wypowiedzi i spekulacje dotyczące polityki pieniężnej. Czerwcowa podwyżka stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych jest już pewna jak w banku. Tak przynajmniej wynika z opinii rynkowych graczy i obserwatorów. Na marginesie, należy więc odnotować radykalną poprawę komunikacji Rezerwy Federalnej z rynkiem, która wcześniej była przedmiotem dość mocnej krytyki. Skoro wszyscy są przekonani, że podwyżka nastąpi, należy zakładać, że fakt ten jest już w cenach uwzględniony. Teraz czeka nas uwzględnianie dalszej ścieżki zaostrzania amerykańskiej polityki pieniężnej, ze szczególnym naciskiem na rozpoczęcie procesu redukcji bilansu Fedu, co powinno być wyraźnie odczuwalne na rynku obligacji. I wszystko wskazuje na to, że jest. Rentowność papierów dziesięcioletnich od połowy kwietnia poszła w górę z niespełna 2,2 proc. do ponad 2,4 proc. Wciąż jeszcze jednak daleko jej od poziomu 2,6 proc., widzianego zaledwie dwa miesiące temu. Przy kontynuacji tak jastrzębich jak do tej pory tonów, płynących od przedstawicieli Rezerwy Federalnej, powrót do niego to tylko kwestia czasu. To oczywiście miałoby niebagatelny wpływ na sytuację w pozostałych segmentach rynku finansowego. W związku z tym już odżywa koncepcja rotacji, czyli przepływu kapitału z rynku długu na rynek akcji. Oznaczałoby to kontynuację hossy na giełdach. Przynajmniej na amerykańskiej, bo co do emerging markets, należałoby mieć pewne wątpliwości. Fundamenty makroekonomiczne i wskaźniki wyceny przemawiałyby także za kontynuacją zwyżek na głównych parkietach europejskich. Wszystko wskazuje na to, że nie przeszkodziłaby w tym rysująca się coraz bardziej wyraźnie perspektywa zmiany polityki Europejskiego Banku Centralnego. Co prawda Mario Draghi niedawno zapewniał, że nie ma w tej kwestii żadnych planów, ale jest o tym coraz głośniej i to w okolicach samego banku, a presja na wycofywanie się z programu skupu obligacji zdaje się narastać.
Surowce nadal pod presją
Druga połowa minionego tygodnia przyniosła niewielkie odreagowanie trwającej od początku roku spadkowej tendencji CRB Index. Wskaźnik koniunktury rynku surowcowego kilka dni wcześniej przetestował dołek z sierpnia ubiegłego roku. Na razie można powiedzieć, że utrzymał się w granicach konsolidacji, w której przebywa od 12 miesięcy. Od dna bessy z początku 2016 r. dzieli go bezpieczny, 16-proc. dystans i powrót w jego okolice raczej mu nie grozi, ale to niewielkie pocieszenie, jeśli wziąć pod uwagę, że wciąż znajduje się na poziomie sprzed 15 lat. Za sukces można by uznać dotarcie CRB do górnego ograniczenia wspomnianej konsolidacji, co oznaczałoby wzrost o około 8 proc. Do realizacji takiego scenariusza konieczna byłaby znacząca zwyżka notowań ropy naftowej i miedzi. Szanse na to są zróżnicowane i niezbyt pewne. W miniony czwartek pojawiła się informacja o osiągnięciu przez przedstawicieli OPEC i krajów spoza tej organizacji porozumienia w sprawie przedłużenia terminu obowiązywania limitów wydobycia ropy na kolejne pół roku. Ostateczna decyzja w tej sprawie ma zapaść 25 maja, jednak już teraz można sądzić, że zostanie podjęta bez problemu. Problem w tym, czy to wystarczy, by wywołać pożądany efekt, czyli wzrost cen surowca. Na razie euforii na rynku nie widać. Notowania WTI od dołka ustanowionego w pierwszych dniach maja poszły w górę o 5 proc. i zatrzymały się w czwartek poniżej 48 dolarów za baryłkę. Wcześniejsze spekulacje zakładały, że utrzymanie ograniczeń w wydobyciu mogłoby skutkować powrotem notowań surowca w okolice 55 dolarów. Oznaczałoby to wzrost o prawie 15 proc. od obecnego poziomu. Poprzednia fala wzrostowa z marca i kwietnia wyniosła cenę w górę o ponad 12 proc., do nieco ponad 53 dolarów za baryłkę. Wcześniej, od listopada do grudnia ubiegłego roku, notowania wzrosły o 25 proc., docierając do niecałych 54 dolarów. W ciągu pierwszych niespełna pięciu miesięcy obowiązywania ograniczenia produkcji notowania WTI i Brent zniżkowały po 15 proc. Można więc mieć wątpliwości, czy kolejne miesiące przyniosą przełom. Na przeszkodzie stoją wciąż potężne zapasy surowca, zwiększające się wydobycie z amerykańskich złóż łupkowych oraz niemrawy wzrost popytu. W takiej sytuacji na pewien skutek można by liczyć w przypadku jeszcze większej niż do tej pory redukcji wydobycia w ramach porozumienia. Nie wiadomo jednak, czy na takie posunięcie zdecydują się główni producenci i czy byłaby ona przestrzegana.