Końca dobiega dziewiąty rok hossy na Wall Street. Co ważne, każdy z nich był na plusie, jeśli chodzi o stopę zwrotu z indeksu S&P 500, z uwzględnieniem dywidend (sam indeks był lekko na minusie w 2011 roku, ale dywidendy uratowały wtedy stopę zwrotu).
Jak pokazujemy na wykresie, w dotychczasowej historii indeksu sięgającej lat 20. XX wieku z takim wydarzeniem mieliśmy do czynienia tylko raz – w latach 90.
Dosłowne potraktowanie tej analogii sugerowałoby, że... bessa z prawdziwego zdarzenia (jak ta z lat 2000–2002) jest tuż-tuż. Oczywiście wyciąganie tak daleko idących wniosków na podstawie jednej ciekawostki statystycznej byłoby chyba mało rozsądne. Dlatego analogię z latami 90. postanowiliśmy zbadać dokładniej przy użyciu znacznie bogatszego arsenału wskaźników. Pod uwagę wzięliśmy osiem wybranych barometrów odnoszących się do wycen akcji w USA, nastrojów konsumentów oraz gospodarki.
Punkty na mapie hossy
Pokusiliśmy się o stworzenie swoistej „mapy hossy". Na wykres S&P 500 z lat 90. nanieśliśmy punkty pokazujące, kiedy te wybrane wskaźniki osiągnęły poziomy takie jak obecnie.
Najbliżej szczytów ówczesnej hossy plasuje się relacja kapitalizacji amerykańskich akcji do wielkości tamtejszej gospodarki mierzonej PNB (produkt narodowy brutto). Z naszych obliczeń wynika, że wynosi obecnie 178 proc. i jest już w okolicach rekordu z lat 90. Warto podkreślić, że barometr ten zwany jest często wskaźnikiem Warrena Buffetta, który niegdyś użył go do skrytykowania poziomu wycen na amerykańskim rynku akcji właśnie w końcówce lat 90. (co ciekawe, na początku roku Buffett raczej dystansował się od wniosków płynących z tego wskaźnika).