Kolejna wojenka Donalda Trumpa
Amerykański prezydent nie przestaje siać niepokoju na rynkach finansowych swoimi wojowniczymi zapowiedziami i decyzjami. Trudno już zliczyć pola konfliktów, które za jego sprawą zostały otwarte lub uległy zaognieniu, a wkrótce łatwiej będzie wymienić kraje, z którymi pozostaje w „pokojowej koegzystencji", niż te, z którymi ma na pieńku. Choć na razie nie sprowadził na finansowy świat nieszczęścia, wciąż wisi ono w powietrzu, tym bardziej że konsekwencje jego polityki mogą odbić się mocno niekorzystnie na globalnej gospodarce. Najgroźniejsza z tego punktu widzenia jest oczywiście wojna handlowa, w której mamy chwilowo mniejsze nasilenie działań. Ale zapowiedź wycofania się Stanów Zjednoczonych z porozumienia z Iranem już daje się mocno we znaki, choć na razie giełdy zdają sobie z tego niewiele robić. Zwyżki widoczne w ostatnich dniach na większości parkietów wydają się zaskakujące, trudno bowiem doszukać się powodów do radości, patrząc na rosnące ceny ropy naftowej, osiągające poziomy, o których producenci surowca nie marzyli w najśmielszych snach, a przynajmniej nie spodziewali się ich tak szybkiego pojawienia się. Zaskakuje przy tym zarówno skala, jak i powszechny charakter wzrostu na giełdach. S&P500 od dołka z pierwszych dni maja zyskał 3,5 proc., przebijając się do poziomu ponad 2700 punktów, widzianego ostatnio trzy tygodnie temu. Podobną drogę przebył Dow Jones, pokonując z impetem 24 500 punktów już w minioną środę. W obu przypadkach sporą zasługę miały akcje firm związanych z poszukiwaniem i wydobyciem ropy naftowej, ale można podejrzewać, że kwestią czasu jest pogorszenie się kondycji spółek z innych sektorów, które ropę naftową „konsumują".
Co ciekawe, słabo na zwyżkę cen ropy reagowały indeksy giełdowe w krajach, które z drogiego surowca powinny być zadowolone, czego przykładami są choćby Rosja czy Brazylia. Ale przy tym jednocześnie w górę, choć nieznacznie, poszedł wskaźnik rynków wschodzących, któremu pomógł zwyżkujący indeks w Szanghaju. Równie mocno jak indeksy na Wall Street, choć z zupełnie innych powodów, w górę poszedł DAX, mimo że sygnały płynące z niemieckiej gospodarki zdecydowanie nie dają powodów do optymizmu, a droga ropa też jej nie sprzyja. Indeks giełdy we Frankfurcie jest zresztą wielkim wygranym nie tylko ostatnich dni, ale i tygodni. Od dołka z końca marca zyskał już ponad 10 proc., a więc ponaddwukrotnie więcej niż S&P500. Powód entuzjazmu niemieckich inwestorów staje się jasny, jeśli spojrzeć na euro, które w tym czasie osłabiło się wobec dolara o 5 proc. Tego właśnie niemieckiej giełdzie i gospodarce było trzeba, by mogły odetchnąć z ulgą po trwającej prawie półtora roku silnej aprecjacji wspólnej waluty.
Generalnie jednak bardzo dziwnie wygląda skłonność inwestorów do ryzykownych aktywów, tym bardziej, że oprócz szarżującego Donalda Trumpa z łatwością można wskazać kilka innych czynników, które zdecydowanie sugerowałyby większą ostrożność względem akcji. W Europie coraz bardziej niepokojąco rozwija się sytuacja polityczna we Włoszech, gdzie najpierw zanosiło się na scenariusz kolejnych, przedterminowych wyborów, by po chwili realna stała się możliwość utworzenia koalicyjnego rządu przez Ligę i Ruch Pięciu Gwiazd, a więc dwa ugrupowania antysystemowe. W Ameryce Południowej także robi się coraz bardziej nerwowo po informacji, że Argentyna zwróciła się do Międzynarodowego Funduszu Walutowego w sprawie pomocy finansowej. Sytuacja musi być poważna, jeśli wziąć pod uwagę, że Argentyna od 12 lat „bojkotowała" MFW.
Mocny dolar i 3 procent z obligacji
Najpoważniejszymi czynnikami ryzyka dla rynków finansowych są jednak umacniający się dolar oraz powrót rentowności amerykańskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych w okolice 3 proc. W tle obu tych tendencji widoczna jest rosnąca w Stanach Zjednoczonych inflacja, a drożejąca ropa naftowa może ją podbić jeszcze mocniej. A wówczas scenariusz czterech podwyżek stóp procentowych przez Fed w tym roku stałby się jeszcze bardziej realny, choć z wypowiedzi przedstawicieli Rezerwy Federalnej można było wywnioskować, że byliby skłonni „przymknąć oko" na chwilowy mocniejszy wzrost wskaźnika cen, powyżej założonego celu. Dollar Index wzrósł od połowy kwietnia o ponad 5 proc., osiągając poziom najwyższy od stycznia obecnego roku. Wcześniej amerykańska waluta doświadczyła aprecjacji o podobnej skali na przełomie lat 2016–2017. Choć czynników przemawiających przeciw dolarowi w długim terminie jest sporo, to jednak nie można wykluczyć, że zejdą one na drugi plan wobec wydarzeń rozgrywających się w średniookresowym horyzoncie. Przekraczająca w minioną środę 3 proc. rentowność amerykańskich dziesięciolatek uwiarygadnia tezę, że inwestorzy spodziewają się wzrostu inflacji oraz idącego za nią przyspieszenia tempa podwyżek stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych.