Utrzymujące się od wielu miesięcy niskie obroty są jedną z głównych bolączek warszawskiego parkietu. Trwająca prawie od początku roku korekta podtrzymała ten niekorzystny trend. W całym I półroczu właścicieli zmieniły akcje o wartości 104,9 mld zł, co jest wynikiem o 25,5 proc. gorszym niż przed rokiem. Największy spadek obrotów zanotował segment małych spółek. O ile w przypadku segmentów WIG20 i mWIG40 obroty spadły o odpowiednio o 16 proc. i 12 proc., o tyle zainteresowanie inwestorów akcjami „maluchów", biorąc pod uwagę obroty spółek wchodzących w skład indeksu sWIG80, spadło odpowiednio o prawie 30 proc. Trzeba jednak zaznaczyć, że 2016 rok był pod tym względem obrotów jeszcze słabszy. Warto jednak pamiętać, że niemal przez cały ten rok na rynku straszyła korekta.
Posucha na szerokim rynku akcji
Sesje giełdowe, podczas których łączny obrót spółkami z mWIG40 nie przekroczył 100 mln zł, nie należą do rzadkości. W okresach dekoniunktury nie są niczym nadzwyczajnym. W przypadku „maluchów" sesyjne obroty rzędu 100 mln zł przy obecnych nastrojach panujących na rynku są praktycznie nieosiągalne (jedna sesja w 2018 r.). Wśród małych i średnich spółek, podobnie jak w przypadku firm skupionych w WIG20, uwaga inwestorów koncentruje się na ograniczonej liczbie spółek. Miesięczne obroty akcjami w tym segmencie rynku w 2018 r. na ogół sięgają od kilkunastu do kilkudziesięciu milionów złotych. Nie brakuje podmiotów, w przypadku których miesięczne obroty akcjami wynoszą ledwie 2–3 mln zł. W przypadku najmniej rozchwytywanych „średniaków", których kapitalizacja to kilkadziesiąt milionów złotych, zdarzają się sytuacje, że podczas sesji obroty sięgają... kilku tysięcy złotych. W segmencie małych spółek sytuacje, gdzie miesięczne obroty akcjami spółki nie przekraczają 1 mln zł, nie należą do rzadkości, a sesje, podczas których nie dochodzi do żadnej transakcji, nie są niczym nadzwyczajnym. Z tego względu do segmentu małych spółek warto podchodzić selektywnie, zwracając uwagę nie tylko na fundamenty i atrakcyjną wycenę, ale także płynność akcji. – Smutny fakt jest taki, że nawet jeśli spółka generuje dobre przepływy pieniężne, a wycena wypada bardzo atrakcyjnie, dopóki możliwości transakcyjne są niewielkie, należy do stopy dyskontowej dołożyć premię za płynność. Inaczej mówiąc, co z tego, że spółka reprezentuje określoną wartość, jeśli potem nie będziemy w stanie tej wartości efektywnie zrealizować – zauważa Kamil Hajdamowicz, zarządzający w Vienna Life.
Dla inwestora posiadanie mało płynnych papierów wiąże się z dodatkowym ryzykiem. Może mieć problem z ich odsprzedażą w określonym czasie i po atrakcyjnej cenie, bez większych wahań kursu. – Inwestor, posiadający nawet stosunkowo niewielki pakiet akcji, może mieć problemy z upłynnieniem pozycji w czasie i po cenie, którą sobie założył. Jeśli potrzebujemy względnie płynnego portfela, a mamy niski poziom dywersyfikacji, zawsze trzeba zwracać uwagę na średni poziom obrotów na danej spółce z ostatnich 12 miesięcy. W przypadku zarządzającego funduszem duże umorzenia mogą spowodować konieczność sprzedaży mniej płynnych podmiotów, co mocno może wpłynąć na wycenę portfela i czas realizacji transakcji – wyjaśnia ekspert Vienna Life.
– Nawet jeśli nie mamy ochoty pozbywać się papierów danej spółki, sprzedaż takiego waloru przez inny podmiot może w dużym stopniu obniżyć jej wycenę. Niska płynność ma dwie kluczowe konsekwencje. Po pierwsze, nawet stosunkowo niewielki pakiet akcji może zmienić drastycznie wycenę, zarówno w górę, jak i w dół, w zależności od kierunku transakcji. Ponadto, sprzedaż nawet niewielkiego pakietu może zająć dni, albo nawet tygodnie, jeśli nie chcemy przesadnie obniżyć wyceny spółki. Kolejnym czynnikiem, na który warto spojrzeć, to free float. Jeśli duża część akcji skupiona jest w rękach niewielkiej liczby akcjonariuszy, każde działanie polegające na sprzedaży posiadanych pakietów przez inwestorów może znacząco wpływać na rynkową wycenę – wskazuje ekspert.