Seria wojen handlowych może być dla gospodarki światowej bardzo kosztowna. Międzynarodowy Fundusz Walutowy szacuje, że może ona przynieść jej straty wynoszące 430 mld USD. Spowolnienie gospodarcze ma dotknąć Stanów Zjednoczonych, Chin i Europy. Tego typu prognozy przedstawiało w ostatnich miesiącach wiele instytucji analitycznych. A mimo to niektóre kraje widzą w wojnach handlowych, a zwłaszcza w starciu między USA a Chinami, swoją szansę. Liczą, że na nich zyskają. I wiele wskazuje, że tak rzeczywiście może się stać. Co więcej, część z tych krajów od dawna obawiała się wzrostu chińskiej potęgi. Amerykańskie uderzenie wymierzone w Chiny jest więc dla nich istnym darem niebios.
Konkurencja płacowa
Równolegle do amerykańsko-chińskiej rywalizacji ekonomicznej nasilała się w ostatnich latach konkurencja gospodarcza pomiędzy Chinami a wieloma innymi państwami Azji. Chiny przez ostatnie dwie dekady gwałtownie rozwijały się gospodarczo i niesłychanie wzbogaciły. A to przyniosło skutek uboczny taki, że przestają już być krajem taniej siły roboczej. Pod względem kosztów pracy nie doszły jeszcze co prawda do poziomu Tajwanu czy Korei Południowej, ale mocno odstają od Wietnamu, Filipin oraz Indii. Szacunki JETRO, japońskiej państwowej agencji wspierającej eksport, mówią, że jesienią 2017 r. miesięczne wynagrodzenie robotnika w Chinach wynosiło średnio 470 USD (dane na podstawie sondażu przeprowadzonego wśród kilkuset firm), gdy w Tajlandii 378 USD, w Indiach 257 USD, na Filipinach 234 USD, w Wietnamie 216 USD, w Kambodży 170 USD, a w Bangladeszu 101 USD. Rosnące płace w Chinach były jednym z czynników, które skłaniały zachodnie i japońskie spółki (a także część chińskich firm) do przenoszenia produkcji z ChRL do tańszych krajów regionu. Karne cła nakładane na chińskie produkty przez administrację Trumpa mogą ten proces przyspieszyć.
– Mamy do czynienia z przyspieszeniem trendu, który trwał od pewnego czasu. Wojna handlowa dała mu lekkiego kopa w ostatnich miesiącach i sprawia, że wielu ludzi dostosowuje swoje strategie dotyczące poszczególnych krajów. Spółki z Japonii, Korei Południowej, Hongkongu i Chin kontynentalnych napływają do Wietnamu – twierdzi Adam McCarty, główny ekonomista z firmy Mekong Economics w Hanoi.
Dane wietnamskiego Ministerstwa Planowania Gospodarczego i Rozwoju mówią, że napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych wzrósł w pierwszej połowie roku o 8,4 proc. W zeszłym roku było on najwyższy od dziesięciu lat i wszystko wskazuje, że 2018 r. okaże się jeszcze lepszy. To przyczynia się do szybkiego tempa wzrostu gospodarczego Wietnamu. W pierwszym kwartale wyniosło ono aż 7,4 proc. Kraj przeżywa boom eksportowy i wysyła coraz więcej dóbr do USA. W 2017 r. amerykański deficyt w handlu z Wietnamem wynosił 38 mld USD i był prawie trzykrotnie większy niż w 2011 r.
Wietnam jest przy tym krajem, którym ze względu na chińskie zagrożenie prowadzi politykę bardzo przyjazną wobec USA. Przyjmuje z otwartymi ramionami nie tylko amerykańskich inwestorów i turystów. W marcu 2018 r. do portu w Da Nang zawinął amerykański lotniskowiec USS „Carl Vinson" i była to pierwsza wizyta tego typu okrętu na wietnamskich wodach od 1975 r. Dla władz Wietnamu był to sygnał, że USA są żywo zainteresowane powstrzymywaniem ekspansji ChRL na Morzu Południowochińskim. (Gdy cztery lata temu odwiedziłem Wietnam, mogłem się przekonać o silnych tam antychińskich nastrojach. Usłyszałem m.in. opinię, że dobrą rzeczą byłyby amerykańskie bazy wojskowe w Wietnamie, ale Amerykanie są „zbyt egoistyczni", by bronić Wietnamu przed Chinami).