W ten sposób rządząca na Wall Street od dekady hossa jednoznacznie potwierdziła swą siłę. Rynek obligacji podjął jednak rzucone mu wyzwanie i wcale nie złożył broni, utrzymując przez ostatnie tygodnie rentowności na stabilnym, relatywnie niskim poziomie. Co więcej, zgodnie z ćwiczonym już dwukrotnie w tym roku schematem zamiast obiecywanej solennie ugody w wojnie handlowej pomiędzy USA a Chinami pojawiła się groźba kolejnej eskalacji konfliktu i powrotu rynkowej nerwowości.
Nagły wzrost giełdowej zmienności, którego obrazem był wystrzał w ciągu dwóch pierwszych sesji grudnia indeksu VIX z 12 do 18 punktów, przyszedł w chwili, gdy inwestorzy zdawali się po raz trzeci w tym roku dawać wiarę zarówno pozytywnemu wydźwiękowi nowych maksimów giełdowych indeksów, jak i zapewnieniom polityków obu stron o rychłym złagodzeniu handlowego konfliktu. Niestety, dwa szybkie ciosy wymierzone przez Donalda Trumpa i jego administrację zachwiały nieco pewnością siebie inwestorów. Najpierw Stany Zjednoczone nałożyły cła na stal z Brazylii i Argentyny oraz zagroziły Francji krokami odwetowymi za wprowadzenie podatku cyfrowego, a później administracja USA zasugerowała, że negocjacje z Chinami mogą nie zakończyć się przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi w USA, a nowe cła i tak zostaną wprowadzone w połowie grudnia. Giełdowi gracze, pomni doświadczeń z maja i sierpnia tego roku, gdy z wielkiej chmury spadł jedynie mały deszcz, szybko odzyskali jednak rezon, uznając najwyraźniej, że zawarcie mitycznej już niemal ugody handlowej nie jest warunkiem koniecznym wyprowadzania świata z fazy spowolnienia. Skoro niektóre wskaźniki zaczęły się ostatnio poprawiać bez zmniejszenia taryf celnych, to być może globalna gospodarka będzie w stanie rozpocząć ożywienie, nie oglądając się na poczynania USA i Chin.
O recesji już się nie mówi
Ustanowienie nowych rekordów hossy na Wall Street w pierwszej połowie listopada i utrzymanie wysokich notowań indeksów w kolejnych tygodniach rozbudziło nadzieje na rozpoczęcie dłuższej fali zwyżek i przywróciło wiarę w rynki akcji oraz gospodarkę. Jeszcze w połowie sierpnia większość inwestorów i analityków obawiała się nadciągającej recesji, którą zapowiadać miała inwersja krzywej rentowności obligacji skarbowych USA. Główne banki inwestycyjne świata, od Morgan Stanley, przez Goldman Sachs, po UBS, uznawały recesję w 2020 roku za niemal pewną, sugerując tym samym rychłą zmianę trendu na Wall Street. Teraz o groźbie gospodarczego załamania przestało się mówić i pisać. W coraz mniejszej liczbie artykułów w serwisie Bloomberga używa się słowa na „R", a jego popularność w wyszukiwarce Google'a również mocno spadła.
Dziś, trzy miesiące później, tworząc prognozy na 2020 rok, większość banków inwestycyjnych liczy raczej na rozpoczęcie większego lub mniejszego ożywienia. Choć dane ekonomiczne napływające z całego świata nie dają jeszcze jednoznacznych sygnałów sugerujących nadejście gospodarczej odwilży na miarę tej z lat 2016–2017, to wielu inwestorów i analityków zaczęło traktować zachowanie aktywów finansowych w tamtym okresie jako wzorzec na nadchodzące kwartały. Przed trzema laty hossa na Wall Street powróciła z pełną mocą, nie dając niedowiarkom zbyt wiele czasu na przemyślenia. Patrząc na tamte doświadczenia, inwestorzy przystąpili w ciągu ostatnich tygodni do gremialnego zwiększania zaangażowania w akcje. Ewidentnie zadziałała tu zasada FOMO (fear of missing out), czyli strach przed przegapieniem okazji (głównej fali zwyżek). W listopadzie od USA, przez Europę, po rynki wschodzące po raz pierwszy od wielu miesięcy pojawiły się napływy do funduszy akcyjnych, których beneficjentem stały się przede wszystkim spółki technologiczne w USA.