Głównie sprawa dotyczy kredytów mieszkaniowych w tej walucie. Z danych Komisji Nadzoru Finansowego wynika, że na koniec września kredyty tego typu były warte 21,9 mld zł, czyli dość niewiele w porównaniu z hipotekami we frankach wartych około 96 mld zł. Do tej pory kredyty te spłacały się bardzo dobrze, do czego przyczyniła się dużo większa stabilność kursu EUR/PLN i niskie stopy procentowe w europejskiej walucie (a jednocześnie przez lata rosło średnie wynagrodzenie Polaków). Kurs euro do tej pory rósł w mniejszym stopniu niż we frankach i wzrost ten rozłożony był na dłuższy okres, a poza tym większość sprzedaży tych kredytów przypadła na lata po 2009 r., który przyniósł duże osłabienie franka i stanowił kubeł zimnej wody dla rynku tych hipotek.

Z danych udostępnionych nam przez Biuro Informacji Kredytowej wynika, że od początku 2010 r. do końca sierpnia bieżącego roku udzielono 92,4 tys. umów hipotek w euro wartych łącznie 33 mld zł, z czego 25,5 mld zł przypadło na lata 2010 i 2011 (udzielane są do teraz, ale tylko osobom mającym dochody w tej walucie, a miesięczna sprzedaż to już jedynie 40–60 mln zł). W tym czasie za euro płacono 3,8–4,1 zł, więc do teraz waluta ta umocniła się o co najmniej 15 proc. do maksymalnie 25 proc. Najczęściej jednak kurs w latach 2010–2011 oscylował wokół 4 zł, co oznacza umocnienie o 18 proc. To wprawdzie wciąż zdecydowanie mniej niż w przypadku hipotek frankowych, gdzie umocnienie waluty sięga średnio 75 proc., a maksymalnie nawet 130 proc., ale już może stanowić to motywację dla klientów spłacających hipoteki w euro do składania pozwów przeciwko bankom i żądania unieważnienia umów (szczególnie że to prawdopodobnie nie koniec osłabienia złotego). Do tej pory tego nie robili, bo nie mieli bodźca ekonomicznego. W przeciwieństwie do frankowiczów, którzy zalewają banki pozwami i na koniec listopada w sądach może być już 75 tys. toczących się spraw (co stanowiłoby 18,5 proc. czynnych umów tego typu). Mniejszy wzrost kursu euro niż franka powoduje, że korzyści z ewentualnego unieważnienia umowy nie są tak duże dla klienta spłacającego kredyt w tej pierwszej walucie jak dla frankowicza. Większy napływ pozwów kredytobiorców w euro mógłby pojawić się nie tylko wraz z umocnieniem tej waluty. Mogłoby do niego dojść także wtedy, gdyby sądy w Polsce powszechnie godziły się na to, aby klienci nie zwracali bankowi pożyczonego kapitału (otrzymaliby dzięki temu de facto mieszkanie za darmo). Jednak dotychczasowe orzecznictwo, mimo wielkiej aktywności wielu prawników frankowiczów, wskazuje, że to prawdopodobnie mało realny scenariusz. Z drugiej strony już „tylko" unieważnienie umowy kredytu w euro i zwrot kapitału bez odsetek (o co także toczy się spór i górę w tym zakresie biorą dotychczas klienci) prawdopodobnie przy obecnych kursach może skłonić niektórych klientów do złożenia pozwu (mieliby przez dekadę darmowy kredyt na mieszkanie, którego cena prawdopodobnie wyraźnie urosła).

Przedstawiciele kancelarii prawnych, z którymi rozmawialiśmy, wskazują, że mało mają zgłoszeń od klientów spłacających hipoteki w innych walutach niż frank szwajcarski. Pojawiają się próby podważania umów w euro i dolarach, które są w większości przypadków podobnie skonstruowane jak frankowe, ale to wciąż nisza. Z danych KNF wynika, że w pozostałych walutach hipoteki są warte 6,8 mld zł (prawdopodobnie gros z tej kwoty to dolar). Kwota ta systematycznie rośnie, jeszcze w 2015 r. było to 3 mld zł, a dekadę temu – 2 mld zł. To sugeruje, że kredyty te wciąż są udzielane, a skoro tak, to zaciągają je osoby osiągające dochody w tych walutach, więc w kontekście osłabienia złotego wzrost tego portfela nie powinien być problemem dla banków. MR