Pokonując z impetem październikową górkę i sięgając po nowe rekordy, notowania złota z przytupem kończą fenomenalny rok. Rok, który – do chwili pisania tego komentarza – przyniósł zwyżkę dolarowej ceny szlachetnego metalu o ponad 70 proc. (a wyrażonej w PLN – o niecałe 50 proc.). Ten wynik prawdopodobnie znajdzie się na podium wśród najlepszych dla złota lat we współczesnych dziejach tego aktywa, których początek można datować na lata 70., po upadku systemu walutowego z Bretton Woods. I to właśnie w latach 70. plasowały się wszystkie dotychczasowe, najbardziej spektakularne roczne stopy zwrotu.

Ze względu na tamte specyficzne okoliczności, poszukiwanie wskazówek historyczno-statystycznych na kolejny rok może mieć dość ograniczoną wiarygodność. Wspomnijmy tylko, że w latach 70. fenomenalne wyniki potrafiły występować w seriach. Nawet po najbardziej spektakularnym 1979, gdy złoto podrożało o 136 proc., kolejny rok nie przyniósł jeszcze przeceny, lecz umiarkowaną kontynuację (niecałe 11 proc.).

Choć o tegorocznym obliczu złotej hossy w którymś momencie zaczęły współdecydować typowo spekulacyjne napływy do funduszy typu ETF (najbardziej „gorący” pieniądz), to jednak stoją za nią też solidniejsze fundamenty. Takie jak nieustający popyt części banków centralnych (październik był najlepszy od ponad roku). A najnowszy raport Institute of International Finance (IIF) sugeruje, że ceny złota są silnie skorelowane z rosnącymi globalnymi kosztami obsługi długu publicznego.