Podtrzymujemy te szacunki. W długim terminie trzy elementy określają stopy zwrotu z akcji: stopa dywidendy, stopa jej wzrostu w średnim okresie i na ile akcje mogą potanieć lub podrożeć w relacji do generowanych zysków (tzw. derating lub rerating). Ten ostatni element najtrudniej przewidzieć. Dzisiaj akcje w USA wyceniane na ponad 20x zyski nie są historycznie tanie. Jednak przy obecnych zerowych stopach procentowych to nie to samo co 20x zyski przy stopach procentowych 3-4 proc. Faktycznie rynek amerykański po silnych wzrostach może się wydawać agresywnym założeniem i w krótkim terminie trudno przewidzieć jego zachowanie. Jednak założenia przyjęte dla np. spółek technologicznych to stopy wzrostu dywidend lub zysków na akcje na poziomie mniej niż 10 proc. rocznie. Z kolei zyski wielu spółek z NASDAQ rosły rok do roku po kilkadziesiąt procent. Zatem nasze założenia nie wydają się agresywne. W przypadku wielu spółek bardziej tradycyjnych widzimy stopy zwrotu z kapitału w okolicach 20 proc. i odprowadzają akcjonariuszom połowę, drugą przeznaczają na dalsze reinwestycje. Zatem nasze założenia nie wydają się agresywne. Aby osiągnąć wzrost zysku na akcje rzędu 7-8 proc. rocznie wcale nie trzeba nadzwyczaj dużego wzrostu przychodów, często wystarczy 4-6 proc. przy kontroli kosztów dzięki efektowi nożyc operacyjnych. Raczej nie patrzyłbym na to czy S&P 5000 jest blisko rekordów, liczy się potencjał spółek z indeksu a makrotrendy, o których wspomniałem, dają solidne podstawy do długoterminowych wzrostów.
Co z rynkiem polskim?
Założyliśmy wzrost rzędu 4-6 proc. rocznie. Mamy silną polaryzację na GPW, jest tu pewna grupa spółek, bardziej małych i średnich, która jest eksponowana na atrakcyjne trendy jak np. IT. W porównaniu do globalnych graczy nie są mocno wycenione i mogą rosnąć szybciej, mogą osiągnąć dwucyfrowe stopy wzrostu. Z drugiej strony są np. duże spółki bankowe, dla których trudno prognozować dwucyfrowe wzrosty zysku skoro zwrot z kapitału, które są w stanie osiągnąć, to maksymalnie 7-8 proc. Musimy też pamiętać, że w perspektywie najbliższej dekady polska gospodarka, która teraz nieźle sobie radzi, zmierzy się z deficytami, więc trudno zakładać, że wzrost gospodarczy z ostatnich lat rzędu 4-5 proc. będzie kontynuowany, raczej spowolni później do 2-3 proc. Nie sądzimy, że Polska będzie liderem wzrostu gospodarczego rynków wschodzących, raczej będą nimi kraje Azji Płd.-Wsch.
Banki są istotne dla GPW. Jak pan ocenia ten sektor?
Propozycje ugód dla frankowiczów to dobra idea, trzeba zmniejszać ryzyko ciążące od lat i wręcz przybierające na sile. Rynek dyskontuje mocno negatywny scenariusz w zakresie franków i gdyby doszło do znalezienia porozumienia z klientami z kursem przewalutowania „pomiędzy" zaciągnięcia a bieżącym, mogłoby to być pozytywnie odebrane przez inwestorów. Franki to ważny problem, ale nie główny dla polskiego sektora bankowego. Są nim niskie stopy procentowe, na które banki w naszym kraju nie były przygotowane. Przez lata dobrze zarabiały na spreadzie depozytowym, ale skończyło się w 2020 r. po cięciu stóp. Drugi problem, jaki ma sektor bankowy, dotyczy popytu na kredyt. Mamy tani, dostępny pieniądz, ale w bankach wcale wzrost akcji kredytowej nie jest wysoki, dotyczy to także innych krajów. Banki na świecie tracą na rzecz innych źródeł finansowania. W USA dobrze radzą sobie banki mające mieszankę tradycyjnej bankowości z inwestycyjną. Dzieje się tak, bo próbują dostosować się do wymogów regulacyjnych dla akcji kredytowej, które są wysokie i obniża to wzrost z kapitału. Z kolei banki inwestycyjne mają szersze spektrum możliwości, mogą oferować np. finansowanie strukturami, obligacjami czy aranżowanie transakcji z private-equity. Duże banki amerykańskie były na to przygotowane, dzięki czemu mają wysoką rentowność i mnożniki wyceny. Europejskie banki do tego jeszcze nie doszły, przed nimi ogromna praca w tym zakresie. Ubolewam, że w Europie dyskusja w bankach ciągle się jak obniżyć koszty działania czy ryzyka. Za mało jednak rozmawia się o biznesie.
Co dalej z notowaniami banków?