Zacznijmy od podsumowań. To miał być dość słaby rok dla polskiej gospodarki – miała urosnąć, według średnich prognoz, o 2,7–2,8 proc. Obecnie wygląda na to, że ten wzrost był bliższy 3,2 proc., a rząd mówi nawet o 3,4 proc. A przecież pod pewnymi względami otoczenie polskiej gospodarki było trudniejsze, niż zakładano w prognozach. Na przełomie roku nie było wszakże wiadomo, że strefa euro, zamiast wrócić na ścieżkę wzrostu, będzie tkwiła w stagnacji, a między UE a Rosją dojdzie do spirali wzajemnych sankcji. Co się kryje za tą niespodzianką? Janusz Jankowiak (J.J.):
Czuję się wywołany do tablicy, bo byłem bardziej pesymistyczny niż większość prognostów. Po pierwsze, sporym zaskoczeniem była skala wzrostu popytu krajowego, zwłaszcza inwestycyjnego. Po drugie, na wzrost popytu krajowego pozytywnie się przełożyła deflacja, która się okazała głębsza i bardziej trwała, niż ktokolwiek oczekiwał. Teraz nie można wykluczyć, że utrzyma się ona blisko rok, do lata 2015 r. To sprzyja wzrostowi dochodów rozporządzalnych gospodarstw domowych, nawet przy umiarkowanym wzroście funduszu płac (łącznego wzrostu zatrudnienia i wynagrodzeń – red.). A po trzecie, nie można zapomnieć o zmianach metodologicznych w rachunkach narodowych.
Łukasz Tarnawa (Ł.T.):
W 2014 r. szczególnie silnie zaskoczyły inwestycje. W pierwszej połowie roku, zwłaszcza w I kw., mieliśmy silne ożywienie spowodowane głównie dobrą pogodą sprzyjającą budownictwu. Ale także w III kw. inwestycje wzrosły o blisko 10 proc. Tak dobry rezultat mógł wynikać z kontynuacji inwestycji odtworzeniowych przedsiębiorstw pomimo spowolnienia w strefie euro i wzrostu ryzyka na Wschodzie lub z kumulacji inwestycji publicznych np. związanych z wydatkami na sprzęt wojskowy lub z wyborami samorządowymi.
Grzegorz Maliszewski (G.M.)