Truizmem jest stwierdzić, że sytuacja na Bliskim Wschodzie jest napięta – wszak nie było tam spokoju od czasów biblijnych. W ostatnich latach rywalizacja między regionalnymi graczami stała się tam zaś ostrzejsza, o czym świadczą choćby wojny domowe w Syrii oraz Jemenie. Wraz z początkiem 2016 r. podsycono jednak płomień konfliktu. W saudyjskim więzieniu dokonano egzekucji szyickiego duchownego szejka Nimra al-Nimra, przywódcy proirańskiej opozycji przeciwko sunnickiemu Domowi Saudów. Świat szyicki zawrzał, a w Teheranie podpalono saudyjską ambasadę. Irańscy przywódcy zagrozili Saudom ostrym odwetem, a Arabia Saudyjska oraz kilku jej sojuszników zerwało stosunki dyplomatyczne z Iranem. Po raz pierwszy od lat 80. pojawiła się groźba bezpośredniej konfrontacji militarnej pomiędzy dwiema największymi potęgami naftowymi w OPEC. Reakcja rynku ropy była jednak mocno powściągliwa, po umiarkowanych zwyżkach, cena baryłki ropy Brent zaczęła testować poziom 30 USD. Jeszcze kilka lat temu pojawienie się ryzyka geopolitycznego o takiej skali doprowadziłoby do ostrego skoku cen surowca. Reakcja była nieznaczna, gdyż świat jest wciąż zalewany przez tanią ropę, na którą nie ma wystarczająco dużego popytu (m.in. z powodu kryzysu w Chinach). Choć konflikt irańsko-saudyjski stanowi potencjalne duże zagrożenie dla podaży surowca, to jak na razie jest paradoksalnie uznawany za czynnik, który może w średnim terminie doprowadzić do pogłębienia przeceny na rynku naftowym.
– Rynki uznały, że w wyniku konfliktu saudyjsko-irańskiego kraje OPEC będą teraz mniej skłonne, by porozumieć się co do ograniczenia produkcji i wzrostu cen. Wygląda na to, że saudyjski rząd uznał w swoim budżecie na 2016 r., że średnia tegoroczna cena ropy naftowej wyniesie 38 USD za baryłkę – twierdzi Julian Jessop, ekonomista z firmy badawczej Capital Economics.
Bariera dla przeceny
Saudyjskie służby bezpieczeństwa zdawały sobie sprawę z tego, że egzekucja szejka al-Nimra sprowokuje Irańczyków. Na kilka dni przed nią odwoływały urlopy swoich pracowników, wskazując, że sytuacja może „stać się gorąca". Po co taka prowokacja? Od lipca 2015 r., czyli od zawarcia wstępnego porozumienia USA oraz innych mocarstw zachodnich z Iranem w sprawie jego programu nuklearnego wiadomo było, że w 2016 r. dojdzie do zniesienia sankcji naftowych nałożonych na Iran. Na rynek miała więc trafić w krótkim czasie irańska ropa czekająca na pokładach tankowców na wysyłkę do Europy. Irańscy oficjele zapowiadali, że ich kraj w krótkim czasie po zniesieniu sankcji zwiększy wydobycie o 500 tys. baryłek dziennie. To oczywiście wywołałoby presję na obniżenie cen ropy. Iran zdołałby jakoś to przełknąć w średnim terminie, bo potrzebuje dewiz po wielu latach sankcji. Dla innych producentów powrót Iranu na rynek jest jednak czymś, co należy maksymalnie opóźnić.
Choć Arabia Saudyjska i arabskie kraje Zatoki Perskiej grały przez ostatnie kilkanaście miesięcy na obniżenie cen, by uderzyć w opłacalność wydobycia amerykańskiej ropy łupkowej, to zbyt duży spadek cen nie jest w ich interesie. Saudyjski budżet miał w zeszłym roku 96 mld USD deficytu. W tegorocznym budżecie dokonano pierwszej od niepamiętnych czasów podwyżki podatków, cofnięto wiele subsydiów, a rząd zastanawia się nad wielkim programem prywatyzacyjnym, który może objąć m.in. gigantyczną ofertę publiczną państwowego koncernu naftowego Aramco (jest wart od 1 bln USD do nawet 7 bln USD). Saudyjskie rezerwy walutowe zmniejszyły się z 746 mld USD w sierpniu 2014 r. do 636 mld USD w listopadzie 2015 r. Jeśli będą wydawane w podobnym tempie jak w ostatnich miesiącach, to mogą zostać wyczerpane w trzy lata. Analitycy obawiają się zaś, że Arabia Saudyjska może w tym roku zrezygnować z powiązania riala, czyli swojej waluty, z dolarem, co byłoby wstrząsem dla bliskowschodnich rynków finansowych. Scenariusz, w którym wejście irańskiego surowca na rynek powoduję spadek cen do 20 USD za baryłkę, nie jest więc pożądany przez innych bliskowschodnich graczy.
Irańskie media wyrażały ostatnio niepokój, że pod naciskiem Saudyjczyków afrykańskie państwo Dżibuti może podnieść opłaty tranzytowe dla irańskich statków. Dżibuti leży nad cieśniną Bab el-Mandeb łączącą Morze Czerwone z Oceanem Indyjskim. Tankowce płynące z Iranu do Suezu (skąd ropa tłoczona byłaby rurociągiem do terminali nad Morzem Śródziemnym i wysyłana do Europy) musiałyby płynąć przez te wody. Jeśliby Dżibuti ostro podniosło im opłaty tranzytowe, zagroziłoby to opłacalności irańskiego eksportu ropy.